Zabrakło mi kilka centymetrów, aby złapać Aroniową za łapę, ale niestety utknąłem w oponie, a ta zaczęła się staczać. Przeklinałem, jak tylko mogłem wystające, źle zrośnięte żebro, bo gdyby nie to – bez problemu mógłbym wyskoczyć. Droga w dół była długa jak diabli, obraz kręcił się coraz szybciej aż w końcu kształty domów i przechodzących ludzi zmieniły się w kolorowy wir, zaraz zwrócę obiad, zaraz serio go zwrócę….
Próbowałem zwolnić w jakikolwiek sposób, ale to było niemożliwe. Co chwila uderzałem zadkiem i łapami o twardy asfalt, chyba nawet gdzieniegdzie zdarłem sobie skórę. Aroniowa, wsadzę cię kiedyś w takie koło i przywiąże do jednego z samochodów, pomyślałem.
Zachciało jej się eksplorować jakieś wywalone auto do góry nogami, też mi atrakcja. Po jakiego ciula ja poszedłem za nią? Gdybym został na łące, to przypuszczam, że jeszcze kilka ptaków by mi wpadło do pyska, a tak walczę o życie w toczącej się oponie.
Coś głośno zaryczało, nie wiedziałem, skąd to dochodziło, wszystko wydawało mi się takie samo, a wir nie miał zamiaru mi zniknąć sprzed oczu. Łeb mnie bolał, aż chciał wybuchnąć, zadek bolał, a łapy paliły od prób zatrzymania koła, które nie miało w planach się zatrzymać. Im dłużej się toczyłem, tym więcej traciłem kontakt z rzeczywistością, bladego pojęcia nie miałem, gdzie jestem, czy przede mną coś jest, czy mnie zaraz coś nie trzaśnie. Nic.
No i wykrakałem — uderzyłem w coś. Nie wiem, czym było to ‘’coś’’ ale na tyle mnie odbiło, że wylądowałem w wodzie, na szczęście płytkiej i dotykałem łapami dna.
Wszystko wirowało coraz mocniej, szybciej, wirowało…wirowało… Przez chwilę myślałem, że jestem w kawałkach, bo nie czułem ani łap, ani brzucha, nawet nie czułem, że jestem w wodzie, tylko dziwnym trafem się unoszę w powietrzu. Spuściłem łeb, niech już wszystko wróci do normy…
Nim Aroniowa dotarła do mnie, zwróciłem obiad, nie wytrzymałem dłużej i zwyczajnie musiałem. Nade mną stało kilku ludzi, chyba byli przejęci, ale mało mnie obchodzili, chciałem teraz jedynie postać w miejscu i za nic na świecie nie ruszyć nawet palcem. Dopiero po jakimś czasie dotarły do mnie bodźce zewnętrzne i poczułem zimną, śmierdzącą wodę, w jakiej się znajdowałem. Wciąż wirowało, ale bardzo wolno ustępowało, wiruje, wiruje…
Nagle opona się poruszyła, co jest z nią nie tak? Przechylający się obraz na lewo i prawo uniemożliwiał mi dostrzeżenie, czemu się przemieszczam do przodu. Syknąłem cicho, chyba miałem ucięte ucho i trochę mi krew leciała z boku. Znowu się unosiłem w powietrzu i leciałem, to było dziwne uczucie… czy ja właśnie umarłem? Zacisnąłem zęby, obiecuje, że będę nawiedzał Aroniową w jej najgorszych
koszmarach.
Asfalt. Leżałem na nim, czułem go pod brodą, czyli jeszcze żyłem. Ciało mi odmawiało posłuszeństwa, ale z czasem mogłem już poruszyć łapami, zawsze coś. Ludzie wokół zaczęli o czymś dyskutować, wyłapałem wyrazy typu wilk, pies, opona, pomoc, hycel. Aroniowa dotarła na miejsce, cała zdyszana obmyślała co robić. Dwunogi się kłócili więc to była szansa, żeby im uciec, tylko że nie wiedziałem jak mam wstać, aby nie wylądować znowu na ziemi. No dobra próba numer jeden. Podeprzeć się przednimi łapami i przesunąć do przodu, niby proste, ale dla mnie trudne w cholerę jasną. Suczka coś mówiła, cały czas coś mówiła i krzyczała, byłem zbyt skupiony na wyjściu z przeklętej opony, nie słuchałem jej.
Udało mi się wyjść, nareszcie. Wciąż mi jeszcze wirowało przed oczami, ale już lżej i widziałem już kilka kształtów.
— Dasz radę iść?? — spytała Aroniowa – mamy spory kawał drogi do klanu i będziemy musieli się gdzieś zatrzymać, no i…. tak cię przepraszam za to….
— Zamknę cię…w śmietniku — wydusiłem cicho
— Niech ci będzie, ale musimy iść, zaraz przyjedzie hycel!
Podniosłem się na łapy, w tej chwili wszystko na nowo zawirowało, gdyby nie suczka to znowu bym wylądował na ziemi. Szliśmy obok siebie aż do jakichś zarośli, gdzie w końcu mogłem dojść do siebie.
<Aroniowa Gałęzi?>
[633 słowa: Płomienny Krzew otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz