Znowu woda? Bryzowa Łapa ani trochę nie był zadowolony ze spaceru brzegiem Rzeki. Kompletnie nie spodziewał się, że jeszcze dziś tu wróci. Cała pięcioosobowa ekipa ratunkowa ostrożnie stąpała po podmokłej ziemi, uważnie wpatrując się w wodę, szukając jakichkolwiek śladów po zaginionym Szkrabku. Okrążyli niemal cały teren Wodnych i zmierzali teraz do miasta. Jak Bryzek znalazł się w tej sytuacji? Nie pytajcie go, bo on sam nie ma pojęcia. Rzekoma partnerka matki szczeniaków, która okropnie śmierdziała, przez co uczeń musiał powstrzymywać od nieprzerwanego kaszlu, jakoś dała radę przekonać Leszczynową Kępę, by poszli poszukać tego nieszczęsnego dzieciaka. Sama Leszczynka co jakiś czas dziwnie patrzyła na obecne z nimi rodzeństwo, jakby chciała i je usunąć ze swojego życia, zwyczajnie spychając do Rzeki. Bryzowa Łapa dziś jej nie poznawał. Zawsze była taka wesoła i optymistyczna, a teraz… Po prostu nikt na świecie chyba jeszcze nie widział jej wytrąconej z równowagi. W sumie nie mógł jej winić. On sam też pewnie by się tak zachował, gdyby jego potomek, przybrany czy nie, czymkolwiek byli oni dla siebie, zaginął bez śladu. Atmosfera była tak gęsta, że Bryzek mógłby pokroić ją nożem na kawałki i zjeść na podwieczorek. Leszczyna była naburmuszona, czarna suczka chyba trochę bała się jej cokolwiek jeszcze powiedzieć, by nie spowodować kolejnego wybuchu praktycznie tykającej bomby, a maluchy przestraszone trzymały się z tyłu, zaraz przed Bryzkiem, który zamykał pochód. Gdzieś przed nimi już rozlegały się dźwięki Portu. Leszczynowa wojowniczka przyspieszyła kroku. W końcu zeszli z lepkiej ziemi i postawili łapy na twardej, suchej i zimnej kostce brukowej. Dla Bryzka było to już spore udogodnienie.
— Może powinniśmy się rozdzielić? — nieśmiało zaproponował. Chcąc uwolnić się od tej dziwacznej gromadki, chociaż na chwilę.
— Dobry pomysł – odpowiedziała Leszczynka — Mogę popilnować dzieciaków.
— Yy... To znaczy, ty przecież najlepiej znasz Szkrabka i najprędzej go znajdziesz. Jeśli będziesz musiała ich pilnować, to tylko cię spowolnią — Bryzek musiał szybko przeanalizować opcje. Nie chciał, by Leszczyna została z nimi sama. Nie wiadomo co jej odwali. Porostek i Mgiełka nie wyglądali na chętnych, żeby pójść z właściwie obcą im czarną suczką, której uczeń i tak raczej nie ufał. Więc została tylko jedna możliwość — Ja ich popilnuję, dobrze?
O dziwo obie suczki całkiem szybko zgodziły się na ten pomysł. Albo średnio ich obchodziły te szczeniaki, albo uznały, że Bryzek jest taką ciapą, że on im nic nie zrobi, a same są na tyle twarde, że dadzą radę się obronić. Psiak był z siebie troszkę dumny, że udało mu się przekonać je do swojego zdania, ale musiał to zrobić, bo miał dość subtelne wrażenie, że Leszczynowej Kępy nie należy zostawiać w tym nastroju sam na sam z nikim. Właściwie, to nie wiedział co dalej zrobić, gdy obie odeszły w swoje strony. Nawet nie wiedział jak wyglądał Szkrabek. Jego podopieczni nie mieli zamiaru chyba się odezwać, więc musiał jakoś sobie radzić sam. Przywołał umysłem swoje treningi z Tulipanowym Płatkiem. Bywali w Porcie kilka razy, znał to miejsce, nie powinien się zgubić — powtarzał sobie w myślach.
— No to chodźmy, poszukać waszego brata — zaproponował bardziej, niż rozkazał Bryzek.
Porostek podniósł głowę, by spojrzeć na niego swoimi wielkimi, szczenięcymi oczami. Wciąż nie chciał się odzywać. Mgiełka kichnęła i podeszła do brata. Uczeń uznał to za potwierdzenie i poszedł na próbę kilka kroków do przodu, zatrzymał się i odwrócił głowę, by zobaczyć, czy za nim idą. Nie poruszyły się. Nawet one nie uznawały Bryzowej Łapy za przywódcę w tej grupie, co troszkę go zaniepokoiło, bo zawsze wszyscy powtarzali, że to najstarszy jest warty słuchania, bo podobno ma największe doświadczenie ze wszystkich. Nie uczono ich tego? Właściwie, jakby o tej życiowej prawdzie chwilę pomyśleć, można ją łatwo obalić, bo ten starszy może przez całe życie nawet nie wyściubiał czubka własnego nosa z obozu, nie zdobywając żadnej wiedzy o otaczającym go świecie, a młodszy wręcz przeciwnie. Nie był to czas na takie rozmyślania. Uczeń zrobił jeszcze kilkanaście kroków, wchodząc pomiędzy budynki. W końcu usłyszał tupot małych łapek, drepczących w jego kierunku. Jego pewność siebie wzrosła. Odwrócił się, a tam faktycznie dwa małe szczeniaki stały zaraz za nim. Westchnął z ulgą.
— Możecie mi powiedzieć, jak wygląda wasz brat? — zapytał ich.
Nie odpowiedziały. Może to był drażliwy temat? Albo jakiś bunt szczenięcy? Bryzek właśnie zdał sobie sprawę, jak bardzo nie zna się na dzieciach i w jakie bagno się właśnie wpakował. Może lepiej było stanąć w krzakach pod drzewami i tam z nimi poczekać, a nie ciągnąć po jakichś siedliskach Dwunożnych? Trochę było już na to za późno, bo linia lasu była daleko w tyle, a kilku przedstawicieli tej denerwującej rasy, na której terytorium właśnie weszli, już kręciło się tam, zagradzając im drogę ucieczki. Może przypadkiem, akurat się tu znaleźli, a może specjalnie prowadzili ich w jakąś zasadzkę. Bryzowa Łapa narzucił szybsze tępo. Rozglądał się za jakimkolwiek psem, który mógłby im pomóc. Minęli wielkiego, rudo-białego borzoja, dumnie idącego środkiem drogi, jakby patrolującego teren. On mógłby coś wiedzieć, ale Wodny za bardzo się bał, by go zagadnąć. Jasne, jak ma się obrożę, to można sobie tak paradować i nikt nie uważa tego za podejrzane. Obroża była jednak przydatna. Trójka poszukiwaczy przemykała się pod ścianami domów i skradała się, przy ziemi, na otwartych przestrzeniach, tak jak kiedyś nauczyła Bryzowego Tulipanowy Płatek, a teraz on usiłował nauczyć te niewyedukowane dzieciaki. Jeśli dzisiaj zginie w tym okropnym miejscu, to przynajmniej w słusznej sprawie.
— Hej! Co tu robisz!? – warknął ostrzegawczo jakiś inny pies. Uczeń domyślił się, że jednak zginie.
Wziął głęboki wdech i przygotował się na negocjacje. Wynurzył się z trawy i spojrzał na rozmówcę. Był to niski, futrzasty i raczej nie stanowiący zagrożenia dla psa z klanu wypłosz, ale z wyszczerzonymi zębami wbrew pozorom wydawał się groźny. Dziwnie pachniał, a brzydka, czerwona obroża wyglądała, jakby go dusiła.
— Przepraszam, nie widziałeś może małego szczeniaka… gdzieś wzrostu, tej dwójki – popchnął lekko łapą dwa zaniepokojone maluchy. Był gotowy na ich obronę, gdyby rozmówca okazał się psychopatą i je zaatakował — Zgubił się i nie możemy go znaleźć.
Nieznajomy spojrzał krytycznie na niewinnie wyglądających Mgiełkę i Porostka, po czym ponownie zmierzył wzrokiem Bryzka.
— To nie mój problem. Wynoście się, póki jeszcze nie straciłem cierpliwości.
— Ale szczeniak… nie widział Pan? — spróbował jeszcze raz pies.
W tym momencie kruchy lód, po którym stąpał Bryzowa Łapa, pękł. Cierpliwość się skończyła. Nieznajomy przeskoczył dzielącą ich odległość i rzucił się uczniowi do gardła. Bryzek miał na tyle czasu, by odskoczyć i popchnąć dzieci jak najdalej. Na szczęście były na tyle zaradne, że same już zaczęły uciekać z pola bitwy. Wodny ustawił się w pozycji bojowej. Nie chciał uszkodzić pupila Dwunożnych, ale bał się, że będzie musiał. Przeciwnik był tak agresywny, że mógłby pobiec za nim, jeśliby uciekł, a uczeń musiał dać czas na ucieczkę swoim podopiecznym. Nie spodziewał się, że w Porcie napotka opór ze strony innych psów, a nie ludzi. Kiedy futrzasty agresor zbierał się do ponownego ataku, Bryzek miał czas przeanalizować swoje szanse. Przeciwnik był nieco wyższy i starszy, ale zdecydowanie nie był wytrenowany, bo wydawał się strasznie powolny i ciężki. Bryzowa Łapa też wielkim wojownikiem nie był, ale znał podstawy i umiał wykorzystać słabości przeciwnika. Gdy ten wyskoczył ku niemu, młodszy przywarł do ziemi, pozwalając, przelecieć mu nad sobą i upaść na ziemię. Bryzowy zaryzykował odwrócenie się i spojrzenie, gdzie są Porostek i Mgiełka. Przez chwilę nie mógł ich dostrzec, ale w końcu zobaczył, że są już w bezpiecznie oddalonym miejscu i o dziwo, chyba na niego czekali. Już miał zerwać się do biegu, gdy poczuł na udzie szczękę wrednego pieszczocha. Wrzasnął z bólu i zrzucił przeciwnika, chwytając go za tę ciasną obrożę. Pieszczoch upadł na ziemię, krztusząc się. Bryzowa Łapa modlił się do Gwiezdnych, o ile czuwali nad tym przeklętym miejscem, by napastnik jednak nie zginął, ale był na tyle osłabiony, by go nie pogonić. Kulejąc, pobiegł ile sił w łapach do szczeniaków. Zdyszany zatrzymał się przy nich i obejrzał swoją ranę. Nie wydawała się głęboka, a krew szybko skrzepła, ale nie przestawała boleć.
— No to szukamy dalej — rzekł zmęczony, po czym poprowadził drużynę poszukiwawczą dalej.
<Leszczynowa Kępo?>
[1311 słów, Bryzowa Łapa otrzymuje 13 punktów doświadczenia i 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz