Tw: narkotyki, toksyczne relacje.
Po ostatnim wypadzie z Omszonym Bananowa Skórka bardzo uważała na Białego. Za bardzo. Jak to się mówi, najciemniej jest pod latarnią. Po treningu, by szczeniak zbytnio się nie nudził, wysłała go, by nazbierał jej mchu. Miała w tym czasie jeszcze zdecydowanie za dużo wiary w tego smarka, bo puściła go na tę misję samopas. Jakimś cudem wierzyła, że nałożenie kary na podopiecznego Cynamonowej już samo w sobie nieco go poskromi. Niedoczekanie.
Dalmatyńczyk zajmował się w spokoju swoją misją, był pogrążony w rozmyślaniach czy jego mentorka nieco odpuści, kiedy dostanie te cholerne rośliny. Z tego stanu napawania się samotnością, wyrwał go znajomy głos:
— Ej ty! Biały, kurwa! — Zawtórował mu także śmiech.
Zanim młody zdążył mrugnąć, koło niego pojawił się Omszony.
— Co ty na wyrwanie się z tego gówna?
Aż chciało się powiedzieć, że Ognisty spadł mu z nieba. Nuda właśnie miała się skończyć.
— Żeby tylko tym razem Bananowa Skórka nas nie nakryła. Teraz ciągle wymyśla mi jakieś zadania — odparł z cichym westchnieniem.
— Weź, niech się pierdoli — parsknął wojownik. — Możemy pójść na plaże, tam raczej nas nie znajdzie.
Nakrapianemu aż zaświeciły się oczy z ciekawości. Nigdy nie zapuszczał się w tamte rejony miasta.
— Naprawdę możemy tam pójść? — zapytał, lekko machając ogonem.
— Jasne, myślisz, że ktoś nam kurwa zabroni?
Oba psy zaczęły wolno przemieszczać się w kierunku morza. Łutem szczęścia udało im się ominąć wszystkie patrole Wodnych, a po dodatkowej chwili marszu w końcu do ich uszu doleciał szum fal. Biały stanął na granicy ziemi i piasku, z zainteresowaniem przyglądając się wielkiemu zbiornikowi. Pierwsze zetknięcie z tym zjawiskiem dobrze wyryło się w jego pamięci, jako coś niesamowitego. Nagle jednak cały czas chwili prysł, gdy dostał w pysk grudką ziemi. Gdy spojrzał w jej stronę, zauważył Omszonego kopiącego w ziemi. Podszedł do niego, stając tak, by tym razem przypadkiem niczym nie dostać i przechylił głowę na bok.
— Co robisz? — zapytał, zaglądając do dziury tak, by mu nie przeszkadzać.
Starał się on wydobyć z ziemi jakąś roślinę, której dalmatyńczyk za nic nie potrafił skojarzyć.
— Załatwiam nam towar — odparł starszy pies, nie przerywając pracy.
— Co to za roślina? — Kontynuował swoje przesłuchanie zaciekawiony uczeń.
— Zajebista, działa całkiem zabawnie.
Ta odpowiedź zbytnio nie zadowalała nakrapianego, ale nie miał on innej opcji, jak po prostu ją zaakceptować. Patrzył tak, jak wojownik męczył się z rośliną, nie chcąc mu przeszkadzać, a jednocześnie nie wiedząc jak pomóc, kiedy do jego uszu dobiegł trzask gałęzi.
— Słyszałeś to? — zapytał swojego kompana.
— Nie?
Biały zmarszczył nos. Jak Ognisty mógł tego nie słyszeć? Może specjalnie zignorował odległy dźwięk, zwyczajnie nie mając ochoty go sprawdzać. Pech chciał, że podopieczny Cynamonki miał. Zanim Mech zdążył cokolwiek powiedzieć, Wietrzny już biegł w tamtym kierunku. Minął spory pagórek, po którego drugiej stronie puchata suczka chodziła w tę i z powrotem zataczając małe koła.
— Hej, coś się stało? — Ostrożnie zbliżył się do niej.
Zapach od razu na myśl przywiał mu Flumine, zgadzałoby się to nawet, bo znajdowali się na ich terenach. Słysząc nieproszonego gościa, Wodna podskoczyła zaskoczona. Wydała się mocno spanikowana.
— Tak, znaczy nie. Kim ty właściwie jesteś? — wyrzuciła z siebie, zanim zaskoczyła, że nie jest to członek jej klanu. — Nie powinno cię tu być!
Nakrapiany zauważył jednak, że wielka obrończyni tych ziem, drżała jak osika, więc przysiadł całkiem spokojnie naprzeciwko niej.
— Aha — przytaknął. — Nie wyglądasz, jakbyś miała coś z tym zrobić. To… jak się nazywasz?
Suczkę na chwilę aż zamurowało. Jak on miał wygarnąć jej coś takiego prosto w twarz! Pies, mimo że z daleka było czuć od niego Wietrznymi, a dodatkowo nosił chustę niczym Pieszczoch, swoim spokojem zadziałał i na nią kojąco. Dotychczasowy stres związany z treningami oraz relacjami z rodzeństwem nagle zelżał.
— Chmurna Łapa — bąknęła w końcu.
Powinna wygonić stąd intruza. Tak mówił jej kodeks, ale czy takie starcie na pewno było bezpieczne? Na pewno nie. Pies mógł ją skrzywdzić albo sprowadzić swoimi krzykami większe niebezpieczeństwo.
— Ja jestem Biała Łapa, więc… czemu kręciłaś się w kółko? — dopytał.
Chmurna nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać nad swoją nieporadnością. Jej lęki sprawiały coraz więcej problemów. Odkąd została uczennicą, było tylko coraz gorzej, oczekiwano od niej więcej, a ona… Ona zwyczajnie nie dawała sobie z tym rady.
— Bo mam problem — odparła krótko.
W tym momencie na szczycie wzgórza za nakrapianym pojawił się kolejny pies i serce suczki zabiło szybciej w panice. Kolejny, którego nie powinno tu być.
— Te, młody, zgubiłeś się? — parsknął przybysz, wyglądający Chmurnej na co najmniej dwa razy starszego od niej.
Dalmatyńczyk odwrócił się jak na komendę.
— Nie. Znalazłem Chmurną Łapę, to ona wydawała te dźwięki — powiadomił swojego towarzysza.
— Brawo, znalazłeś Wodnego, który zaraz zacznie drzeć pizdę, że mamy stąd spierdalać — zakpił Omszony.
Biały jednak nic nie robił sobie z jego sarkazmu.
— Wygląda na strasznie zestresowaną — wyjaśnił starszemu koledze. — Może podzielimy się z nią tą twoją zajebistą rośliną?
Z każdym ich słowem puchata wyglądała na coraz bardziej zagubioną, gotowa zgodzić się na wszystko, byleby ta dwójka nie zrobiła jej krzywdy.
— Pojebało cię, masz szczęście, że z tobą się dzielę — prychnął bury pies, patrząc na nich z wyższością.
Nakrapiany raz jeszcze spojrzał na Wodną. Nie wiedziała, gdzie podziać oczy, przestąpiła z łapy na łapę i dawała wrażenie, jakby miała ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Najgorsze dla niej było jednak to, że wcale nie chciała wracać do klanu. Nie teraz. Biały westchnął, po czym w dwóch susach zbliżył się do Mcha.
— Nie daj się prosić… Dam jej pół mojej porcji. Wygląda, jakby się miała rozpłakać.
Wzrok Omszonego zrobił się nieco dziwny, jakby kotłowały się w nim całkiem sprzeczne uczucia, ale zanim zdążył odmówić, w końcu odezwała się sama zainteresowana.
— Masz rację, że powinniście się stąd zabierać — powiedziała, cała drżąc od twardych spojrzeń, które ją zgromiły — Ale mogę przecież na to przymknąć oko.
Ognisty prychnął, jakby zmęczony już samym marnowaniem czasu na rozmowę z tą tchórzliwą uczennicą. Wywrócił oczami, po czym odwrócił się, ruszając z powrotem do swojego znaleziska. Nie pomyślał jednak, że Biały weźmie to za nieme przyzwolenie na zgarnięcie dodatkowego gościa.
— W porządku. Chodź z nami, trochę się rozluźnisz — obiecał puszystej.
Powrócili do dziury, z której wydobyta została roślina. Mech wyglądał, na delikatnie mówiąc, niezadowolonego, że ktoś śmiał się dołączyć do ich zamkniętej imprezy, ale najwidoczniej nie mając ochoty już się kłócić z walniętym uczniem, w którym obudził się dobry samarytanin, rozdzielił im pazurami trzy porcje. Oczywiście, sprawiedliwie sobie zagarnął największą działkę.
— Na pewno nic mi po tym nie będzie? — dopytała Chmurna, zerkając niepewnie na podejrzane znalezisko.
Bury aż parsknął, słysząc jej niepewność, złapał w zęby swoją część i zaczął przeżuwać. Wietrzny okazał się bardziej wyrozumiały.
— Nie, nie powinno — odparł, sam też zabierając się za jedzenie.
Ich pewność w tym, co robią, przekonała do tego także Zmierzch. Po pochłonięciu mandragory nie musieli długo czekać na abstrakcyjne, zadziwiająco realne sny.
***
Mijały kolejne księżyce, a relacje naszych ćpunów zdawały się tworzyć nieco koślawą sinusoidę. Nie zaczęło się najlepiej, jednak z dnia na dzień dogadywali się nieco lepiej. Mech coraz mniej burczał na suczkę, a ona coraz mniej trzęsła się na widok psów. Ich przyjaźń osiągnęła szczyt prawie równo z ilością substancji odurzających w ich żyłach. Raz ziarna maku, a inne kwiaty lotosu.
Jak więc ta piękna relacja mogła się zepsuć? Aż zbyt banalnie. Wystarczyło jedno cieplejsze spojrzenie puszystej w kierunku dalmatyńczyka, jeden zbyt czuły gest, a wszystko zaczęło się psuć z prędkością światła. Ich drogi zaczynały coraz bardziej się rozbiegać, co łatwo zauważyć można było już podczas jesiennego zgromadzenia. Na tym jednak nie miał być koniec.
***
Biały ostatnimi czasy czuł się coraz bardziej zmęczony. W klanie Chmurnej działy się chore rzeczy, a sama suczka coraz częściej chodziła kompletnie na niego wściekła. Nie potrafił zrozumieć czy obrywało mu się rykoszetem, czy też jego, co by nie mówić, przyjaciółka miała względem niego jakiś ukryty żal. Jedyne rozmowy, jakie chciała z nim prowadzić, dotyczyły Omszonego, a raczej tego jak bardzo go nie trawi. Z każdą kolejną tego typu wymianą zdań, Nakrapiany czuł do niej coraz większą niechęć.
Z drugiej strony Ognisty ani trochę nie zamierzał mu tego wszystkiego ułatwiać. Sam stawał się dla niego z dnia na dzień coraz bardziej chamski.
Dlaczego wszyscy jego najbliżsi jakby zgadali się, by utrudnić mu życie w tym samym momencie?
Dalmatyńczyk miał dość. I z tą myślą właśnie pojawił się na zgromadzeniu, na którym Brązowy ogłosił pozostałym klanom, jakie wydarzenia miały miejsce we Flumine. Bardzo nie chciał się na nim pojawić, ale było ono pierwszym od jego mianowania i nie miał zbyt wiele w tej kwestii do gadania. Po cichu liczył, że będzie ono ostatnie. Nawet się nie zdziwił, kiedy los na spotkanie wysłał mu właśnie jego najlepszego przyjaciela. Nakrapiany siedział i obserwował, wodził wzrokiem za każdym jego ruchem, który nie wskazywał na jakiekolwiek zainteresowanie losem Chmurnej, a jego irytacja rosła z każdą chwilą.
— Mógłbyś się chociaż trochę tym przejąć — wypalił w końcu do Mcha, z lekkim wyrzutem.
Nie było to ani trochę mądre, dobrze o tym wiedział, a wzrok, który posłał mu Ognisty, tylko go w tym utwierdził.
— Może ty się tym przejmij i idź pomóc swojej dziewczynie — odparł jakby od niechcenia bury pies.
Przez chwilę Krukowi aż zabrakło tchu. Krtań nie raz przesadzał z odzywkami w jego stronę, ale tym razem wybrał sobie zdecydowanie zły moment. Wietrzny zadarł głowę, zerkając na niego z wyższością.
— Żebyś, kurwa, wiedział, że pomogę. — W jego głosie rozbrzmiała śmiertelna powaga.
Omszony jednak zdawał się mieć za nic jego postawę, bo jedynie parsknął głośno śmiechem.
— Tylko się nie wypierdol na prostej drodze, jak ostatnio, Ciapek — zawołał, nie tracąc humoru.
W tym momencie w końcu ktoś łaskawie zainteresował się ich darciem mordy i przeszkadzaniem w omawianiu spraw ważniejszych. W rozmowę wtrącił się Nagietkowa Łapa.
— To nie jest miejsce na przepychanki — spróbował przypomnieć wojownikom.
Zbyt skupiony na starszym Ognistym dalmatyńczyk nawet nie zamierzał nawet zerkać na ucznia.
— Przynajmniej nie spierdolę z podkulonym ogonem jak ty — zawarczał w odpowiedzi Wietrzny, na którego to przezwisko działało niczym płachta na byka.
Na młodszego syna Rzepakowej zwrócił natomiast uwagę jego starszy brat.
— Nie wtrącaj się, gówniarzu — warknął do niego, po czym od razu znów skrzyżował wzrok z Białym. Najeżył się i sapnął głośno.
— Spuściłem wpierdol na wojnie dla wojownika trzy razy większego niż ty, gdy byłem jeszcze smrodem. Gdybym tylko chciał, to mógłbym rozjebać tą wariatkę, ale nie lubię brudzić łap — przechwalał się wojownik, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu pełnym pogardy.
Nakrapiany czuł, jak emocje w nim buzują. Był to bardzo zły znak, który jednak zdecydował się zignorować. W końcu czy naprawdę mogło być gorzej? Doskoczył do Omszonego, co początkowo wyglądało, jakby miał się na niego rzucić. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Jakkolwiek szalony się w tym momencie nie wydawał dalmatyńczyk, pamiętał, gdzie jest. Zatrzymał się dosłownie kilkanaście centymetrów przed burym, patrząc mu hardo w oczy.
— No, chwalić to ty się umiesz najlepiej, ale jak trzeba coś zrobić, to nagle tracisz zainteresowanie — wysyczał.
Nie mógł uwierzyć, że jedynie w nim wywoływało to taką złość, ale Krtań nadal zdawał się być jedynie rozbawiony tym wszystkim.
— Ja przynajmniej mam czym się chwalić, Ciapuś. A co ty masz do pokazania? — Pytanie to było okraszone najwredniejszym uśmiechem, jaki Kruk mógł sobie wyobrazić.
W tym momencie znów uczeń Ciepłej Pleśni spróbował przemówić bratu do rozsądku.
— Jesteście wszyscy niedorzeczni. Mech, bądź mądrzejszy i się odsuń — poprosił.
Wietrzny aż parsknął. Nareszcie dotarło do niego, jak wielkim widowiskiem byli. Nie potrafił sobie jednak tak łatwo odpuścić.
— On i mądrzejszy? — zapytał, nie wierząc w słowa młodego psa, a następnie nie czekając na odpowiedź, rzucił znów w stronę przyjaciela: — Jak już się tak chwalisz, to może opowiesz wszystkim, ile razy złamałeś kodeks tylko w tym tygodniu?
Tym razem śmiech drugiego wojownika był aż nadto donośny.
— Jakby on cię kiedykolwiek obchodził, pięknisiu — odpowiedział, bo oboje dobrze wiedzieli, że tak samo mieli go gdzieś.
Dotarło to także do dalmatyńczyka. Ta cała przepychanka nagle straciła wartość w jego oczach. Co on niby chciał udowodnić i komu? Chwilę jeszcze w ciszy przyglądał się drugiemu psu, a później wrócił na swoje miejsce przy boku Cynamonowej.
Przez dalszą część zgromadzenia Biały czuł się prawie równie nieobecny, co jego przyszywana matka. W głowie analizował tę kłótnię raz za razem, nie potrafiąc ostatecznie do niczego dojść. Czemu jego życie musiało się tak bardzo popsuć w tak krótkim czasie? Przeklinał w myślach wszystko, na czym stoi świat, aż kątem oka zauważył, że jego przyjaciel postanowił opuścić Szczyt wcześniej. Nakrapiany westchnął i ruszył za nim.
Wiedział, że zachowuje się jak kompletny kretyn. Nie potrafił rozmawiać ani z Omszonym, ani z Chmurną. Nie potrafił dłużej bez słowa przy nich trwać. A co najważniejsze, nie potrafił więcej zachowywać spokoju, kiedy normalnie te same słowa czy gesty nie miałyby na niego najmniejszego wpływu. Miał wrażenie, że wariuje. Zastanawiając się nad tym, będąc prawie na granicy szaleństwa, w końcu dogonił przyjaciela.
— Omszony! — zawołał za nim, sam nie wiedząc nawet, co więcej miały mu powiedzieć.
Nie chciał przepraszać, nie chciał ciągnąć rozmowy ze zgromadzenia. Wolałby zapomnieć o tym wszystkim i jak dawniej leżeć w świeżej trawie, całkiem naćpany, bez żadnego zmartwienia. Ognisty jednak zdawał się mieć inne plany. Gdy tylko się odwrócił, w jego oczach kręciła się furia.
— No i po chuj za mną leziesz? — zawarczał, cały się jeżąc.
Wyglądał, jakby był gotowy rzucić się na Wietrznego, ale Biały zdawał się tego nie widzieć. Nie ważne jak groźnie bury by nie wyglądał, nigdy by go nie skrzywdził.
— Nie chce się dłużej z tobą sprzeczać — odparł, sam słysząc, jak żałośnie to brzmi.
W odpowiedzi dostał jednak tylko parsknięcie i kolejną porcję sarkazmu.
— Ta, bardzo widzę, że nie chcesz.
Kruk nadal nie wierzył, że doszło aż do tego, że rozmawiali prawie niczym wrogowie.
Powoli zbliżył się do Omszonego o kilka kroków, pochylając głowę. Cała jego bojowa postawa, którą miał na zgromadzeniu, wyparowała.
— To była przesada. Ja... chyba ostatnio nie jest ze mną najlepiej — przyznał z trudem, a jego wzrok zawiesił się na jakimś kamyku pod jego łapami. — Czy nie może po prostu być jak dawniej?
Och, tak, to pytanie od dawna krążyło w jego głowie, odbijając się niczym echo. Desperacko potrzebował odrobiny wsparcia, tej nocy jednak nie miał jej doświadczyć.
— Z tą pizdą śliniącą się nad twoim karkiem? Zapomnij. — Krtań wybuchł śmiechem. — Szybciej kurwa skoczę pod potwora niż dam jej dalej jojczeć mi koło ucha.
Dla młodszego wojownika było to niczym cios prosto w pysk. Już wcześniej podejrzewał, że tak będzie się musiało to skończyć, ale nie dopuszczał do siebie tych myśli. Jak miałby wybierać między dwójką swoich najbliższych przyjaciół? Nieśmiało podniósł wzrok na Ognistego. Chwilę po prostu przyglądał mu się w milczeniu.
— A jeśli by jej nie było? — zapytał w końcu ostrożnie, chociaż nie wiedział, czy naprawdę chce iść w tę stronę.
Wydawało mu się jednak, że jeśli nie dokona wyboru, straci ich oboje. Swoją propozycją wymalował na pysku przyjaciela kompletne zaskoczenie, które po paru uderzeniach serca zastąpił wredny uśmiech.
— Aw, aż tak ci na mnie zależy? Jasne, zostaw tę kurwę, to pomyślę nad tym.
Wietrznego zmroziło. Niby sam to zaproponował, słysząc raz po raz od Chmurnej, że Omszony ściąga go na dno, ale nie spodziewał się takiej odpowiedzi. W jego żołądku aż nieprzyjemnie coś się przewróciło, a on w końcu zrozumiał, że to czas, gdy musi zadeklarować po czyjej stronie stanie. Pokiwał głową i znów spuścił wzrok, czując, jak oczy zachodzą mu łzami.
— Czemu ty jej tak nienawidzisz? — zapytał cicho, a jego głos rozbrzmiewał zrezygnowaniem.
Ognisty nie musiał się nawet zastanawiać. Wywrócił oczami i od razu wygłosił swoją opinię na temat Wodnej.
— Bo się wpierdala w nie swoje sprawy, a ty nad nią skaczesz, jakby była jakąś świętą kurwa krową.
Dalmatyńczyk przysiadł na ziemi, bo zmiękły mu łapy. Z każdym kolejnym, ostrym zdaniem, problemy wracały do niego ze zdwojoną mocą.
— Okej. — Wziął głębszy wdech — Okej... Pójdę do niej jutro i powiem, że nie chce, by dalej mieszała się w nasze życie.
W spojrzeniu Omszonego zabłyszczało zwycięstwo.
— Świetnie. Ja idę spać, mam dość tego dnia — warknął i odszedł w stronę obozu Industrii.
***
Następny dzień również nie był ani trochę lepszy. Rozmowa z Chmurną na terenach neutralnych przebiegła dziwnie… spokojnie.
— Rozumiem — odparła suczka, jakby słowa Białego były dla niej czymś nieuniknionym.
Pies patrzył na nią z zaskoczeniem.
— Naprawdę? — dopytał, z nadzieją w głosie.
— Tak. Ten dupek dał ci ultimatum i… — pokręciła głową — Ostatnio nie byłam najlepszą przyjaciółką, ale… Może zajemy to makiem ten ostatni raz? — zaproponowała.
Dalmatyńczyk nawet nie wiedział, jak źle zrobił, zgadzając się na jej propozycję. Nie pamiętał wiele z tego dnia, ale jedno trzeba było przyznać. Spokój od Chmurnej trwał długo.
<Omszony? kc, ale poziom toksyczności wywaliło poza skale ;-; >
[2692 słów, Biały Kruk otrzymuje 26 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz