14 lutego 2022

Od Orchidei CD Szakłaka

Czasem Szakłak ją wkurzał. Poprawa. Częściej niż „czasem”. A za tą niewinną historię o niewyjaśnionym echu należał mu się kuksaniec, którego właśnie zdołał otrzymać. Opowiastka o ptaszkach nie była szczególnie niepokojąca, aczkolwiek Orchidea uznała to za próbę podważenia jej niezłomności i zdolności przywódczych — cokolwiek miały one do głupiej ciekawostce o ptakach.
Jej brat syknął, gdy potrącony przez suczkę spadł na jakiś ostry przedmiot. Piripiri natychmiast odsunęła go na bok, przyglądając się dziwnie wyglądającej rzeczy. „Broszka” — mogłaby pomyśleć, gdyby bardziej znała się na wyrobach ludzkich. Orchidea jednak wiedziała o nich tyle, ile o podstawach dobrego zachowania (niewiele), a ów skarb, który stał przed jej oczyma, uważała za czyste złoto pozostawione przez prawowitych właścicieli w pośpiechu. W końcu jakoś trzeba było wytłumaczyć pozostawienie tego kruszcu samemu sobie, racja?
Gdy powiodła wzrokiem dookoła, spostrzegła wiele podobnych przedmiotów pod byłym posłaniem dwunożnych (jak się domyślała. W rzeczywistości był to fotel). Jej oczy niemal zaświeciły się, ucieszone niespodziewanym znaleziskiem. Najszybciej, jak mogła, zatrzymała brata, gdy ten próbował zgarnąć cokolwiek dla siebie. Jednocześnie Orchidea szybko odrzuciła swój niedawny obiekt zainteresowania, zamyślona odsuwając się do tyłu.
— Wiesz co? Ja myślę, że to wszystko jest przeklęte.
Szakłak popatrzył się na nią, marszcząc brwi. „O czym ona gada?” — wydawał się zastanawiać, zagadkowym spojrzeniem obdarzając swoją siostrę.
— W końcu właściciele nie zostawiliby tego — dodała z przekonaniem i pewnością siebie godną przywódcy klanu. — I dziwnie pachnie. Z pewnością jest nie w porządku.
O dziwo jej brat nie wydawał się przekonany. Zapewne wziął nad nim instynkt odkrywcy, który głośno darł się w jego głowie, że musi zbadać obce przedmioty, chociażby za cenę życia. „Nie przesadzaj” — mruknął coś w ten deseń do rozmówczyni, i chwyciłby ozdoby znad mebla, kładąc je na światło dzienne, gdyby nie jego czujna towarzyszka. Orchidea bowiem zagrodziła mu drogę, ostrzegawczo pokazując swoje niewielkie (i niestety, niezbyt groźne) ząbki, przy tym świdrując wszystko wokół jasnymi oczyma.
— Nie spodziewałam się po tobie takiej lekkomyślności — histeryzowała. — Przez ciebie oboje zostaniemy wygnani z klanu. To pułapka na niewiernych.
— Skąd ci to weszło do głowy? — odrzekł, chociaż ze zdecydowanie mniejszą pewnością siebie. Z niepokojem rozważał słowa siostry, obserwując obce przedmioty. Faktycznie. Mogły służyć za potencjalną przynętę.
— Zostawmy je tutaj — zaproponowała Orchidea.
— A nie powinniśmy upewnić się, że faktycznie ktoś z naszych nie maczał w tym łap? — zaproponował Szakłak, ale szybko zrezygnował, niżby Piripiri zdążyła odwarknąć cokolwiek. — Racja, w końcu Jazgot nie zrobiłby nic przeciwko nam. Zaopiekował się nami.
— Przecież to może być test na zostanie uczniem! — zapiszczała przejęta Orchidea, suchym wzrokiem mierząc swojego brata. W myślach zadawała sobie pytanie, jak można być takim ignorantem, i dlaczego akurat on musiał zostać częścią jej rodzeństwa. — Pozwolił nam tutaj przyjść, a teraz nas obserwuje, żebyśmy przypadkiem nie okazali się lekkoduchami.
Oboje zamilkli, oboje przedstawiając wszystkie za i przeciw. Szakłak zamyślony wpatrywał się w sufit, widocznie widząc w jego miejscu niebo.
Czy nie był to tylko ich wymysł? O, z pewnością nie. Wszystkie gwiazdy układały się w jedno możliwe połączenie, pokazując, iż to właśnie się dzieje. To, czyli test. Czy powinni się postarać go przejść? Tak, powinni. Dla klanu.
Orchidea wolała prostszą metodę.
Zyski? Szacunek, pozostanie w Bezgwiezdnych.
Straty? Brak. No, w zasadzie życie, gdyż odejście może okazać się odejściem śmiertelnym, aczkolwiek nic tego nie zapowiadało.
Ich wzrok ponownie się spotkał. Podjęli decyzję. Przejdą ten test na ucznia.
Niestety, dopiero potem przypomnieli sobie, iż coś takiego w ogóle nie istnieje.
W zacięciu posłali skarbom ostatnie spojrzenie, samowolnie gasząc w swych duszach ostatnie płomyki nadziei na przyniesienie zdobyczy do obozu. Widzieli w wyobraźni, jak wszyscy patrzą na nich z podziwem — te oto dwa niedorostki przyniosły tyle wspaniałości, ile oni w całym swym życiu nie widzieli. Potem zaś usiedliby na szczycie stosu zwierzyny, wrzeszcząc „Wiwat Jazgot! Wiwat Ojciec!”, jednocześnie dziękując swojemu tatusiowi za przygarnięcie ich i sprawienie, że stali się częścią Bezgwiezdnych.
„Jakby jeszcze był łaskaw zmusić Kurkę, żeby przyjęła mnie na ucznia” — ze zrezygnowaniem pomyślała Orchidea, uświadamiając sobie, jak niewiele pozostało jej w swoim młodym życiu. Może gdyby wiedziała, ile jeszcze szczęścia przed nią, nie rozpaczałaby teraz za pozostawionymi broszkami oraz niespełnionymi ambicjami. Jednak nie wiedziała o tym, co dawało jej pełno prawo na uczucie pustki i żalu, kiedy po raz ostatni obejrzała się za sobą, gdy wraz z Szakłakiem wyszli z pomieszczenia.
— Jestem głodna — nieadekwatnie do panującej atmosfery powiedziała, kierując swoje słowa do brata, jakby mógł on coś na to poradzić.

<Szakłaku?> 
[713 słów: Orchidea otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz