Raz się żyje — uznał Bryzowy. Tym stwierdzeniem, bardziej chciał pocieszyć Łasiczkę niż samego siebie, bo dla niego nie było już chyba ratunku, nie bardzo jednak wiedział, jak tę maksymę przekazać, więc po prostu się nie odezwał w ogóle, pozostając w niezręcznej ciszy, której szczerze nienawidził. Pochylił się nad zdobyczą i chciał ją chwycić, jako dorosły, odpowiedzialny pies i donieść do obozu za suczkę, jak nakazywałaby kultura, ale Ognista, z determinacją w głosie, zapytała, czy może zanieść to sama. Bryzek nie miał pojęcia, czy to z uprzejmości, czy ze zwykłej szczenięcej upartości, ale czemu miał jej odmówić? Szczególnie że jego asertywność była raczej, że tak to ujmijmy, niewysoka. Na swojej drodze nie napotkali żadnych przeszkód… można by powiedzieć, przez pierwsze ćwierć kilometra. Mimo iż wojownik sugerował raczej trzymanie się cieni i ścian budynków, mieszczących się przy deptaku, jak zwykle miał w zwyczaju, niestety, ranek już nastał, a Dwunożni zaczęli zmierzać do swoich codziennych zajęć. Kilka razy oboje zostali prawie zdeptani, raz jakiś śmierdzący żebrak na nich napluł, a jeszcze innym razem malutki dzieciaczek zaczął zaganiać ich w kąt, celując w nich swoimi brudnymi łapami. Łasiczka miała już niewielkie lub nie aż tak niewielkie (Bryzek nie dopytywał, kulturalnie nie drążył tematu) doświadczenie z ludźmi, więc wiedziała, na co powinni w starciu z nimi zwracać uwagę. Bryzowa Zamieć był pod wrażeniem, gdy zorientował się, jaki może być z niej przydatny wojownik w przyszłości. Taki mediator, między psami a Dwunożnymi powinien pomóc nie raz, ani nie dwa w wielu różnych sytuacjach. Szczerze mówiąc, we dwójkę tworzyli całkiem dobry zespół. Przynajmniej Bryzek miał wielką nadzieję, że on też do niego należy, bo z tego co widział, sunia całkiem dobrze radziła sobie sama. Ostatecznym bossem, stojącym na ich drodze, do wyjścia z tego siedliska ludzi, był… jakiś ogromny, w porównaniu z mikrusowatym Bryzkiem, żółty wilk. Gdy przyjrzał się uważniej, przypomniał sobie, jak Tulipanowy Płatek uczyła go rozpoznawania dzikich zwierząt. Jeśli się nie mylił, to grzebiąc w śmietniku, tak jak on, całkiem niedawno, kilka metrów przed nimi, stał włóczęga. Gdyby nie niemal paraliżujący strach, wojownik pisnąłby ze strachu. Ale spokojnie, jeszcze mieli czas a ucieczkę, prawda? Weź się w garść Bryzek, musisz ochronić dzieciaka swojej mentorki, bo jeśli ona zginie, zginiesz i ty pod wpływem jej gniewu — próbował opanować swój atak paniki w myślach. Gniew Tulipanowego Płatku był raczej ciężki do wyobrażenia, ale umysł Bryzowej Zamieci w takich sytuacjach nie miał zbyt wielu ograniczeń. Wziął głęboki wdech i wydech, po czym zrobił kilka ostrożnych, cichutkich kroków w tył. Po co ja się oszukuję, jeśli ona zginie, ja zginę tu tym bardziej. W sumie, czy na pewno byłoby to takie złe? Przynajmniej nikt z nas nie dostałby ochrzanu. Ogarnij się Bryzek, o czym ty w ogóle myślisz? Masz odprowadzić Łasiczkę bezpiecznie do domu, koniec, kropka — Stanowczo potrząsnął głową, odganiając ponure przemyślenia.
— Wycofaj się, najciszej, jak tylko umiesz, dobrze? — wyszeptał, cicho do suni, wpatrzonej w drapieżnika jak w obrazek.
Ku jego trwodze, Łasiczka nie zareagowała, bo stała prawdopodobnie zbyt daleko, by go dosłyszeć. Powtórzył polecenie nieco głośniej, przez co usłyszała je nie tylko suczka, ale i Pan Włóczęga. Gdy pysk zwierzaka odwróciła się, przez ułamek sekundy, w oczach widać było strach, który, po zobaczeniu prawdopodobnie bardzo śmiesznego rozmiaru intruzów, przemienił się w groźne ostrzeżenie. Po plecach Bryzowej Zamieci przeszedł zimny, jak Rzeka podczas śnieżycy, dreszcz, a jego stara już i widoczna tylko przy porządnej inspekcji, blizna na boku, po przygodzie z Leszczynową Kępą, zapiekła ze zgrozą.
<Łasicza Łapo?>
[567 słów: Bryzowa Zamieć otrzymuje 5 PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz