24 marca 2022

Od Cynamonowej Pestki — "Memento mori - the most important thing in the world" cz. 3

tw śmierć, dysocjacja
opowiadanie dzieje się na przestrzeni ostatniego fabularnego roku
Wszystko się sypało, rozpadało w drobny mak, a kawałki rzeczywistości wbijały się w łapy, a potem i całe, drobne i tak bardzo zmęczone ciało Cynamonowej Pestki, która po prostu chciała zwinąć się w kłębek i zasnąć. Łykała łzy, krzyczała, uderzała głową w ściany. Momentami była gotowa wręcz samemu najeść się tej pieprzonej cykuty, byle przestać czuć te męczące poczucie winy, które wisiało nad nią jak miecz Damoklesa.
Szepty, spojrzenia i pomruki ją otaczały, nigdy nie mogła pozostać samemu, a każda jej myśl była zakłócana tysiącem innych, wpychanych na siłę do jej głowy. Nawet we snach nie miała ani chwili spokoju. Nawiedzał ją koszmar za koszmarem, a ona często leżała po prostu przez godziny, ze zmrużonymi oczami. Słuchając krzyków, śmiechów i kłótni.
Dlatego zaczęła się po prostu... Odcinać od świata. Zachowaniem przypominała otępiałe zombie, wlokące się z miejsca do miejsca, bez większego celu. Potrafiła godzinami patrzeć się w ścianę, jeden punkt. Bez słowa, nagle się podnosiła i szła na spacer. Czasem zbierała zioła, czasem po prostu wędrowała. Powoli, stawiała jedną łapę za drugą. Znikała nie raz na całe dnie, zwykle wracała w końcu sama, ale nie raz Żałobna Pieśń czy Manaci Olbrzym musieli po nią pójść, ostrożnie prowadząc ją z powrotem do obozu Wietrznych. Nie dostrzegała nawet obecności swojej siostry obok, która wesoło świergotała, towarzysząc jej w tak wielu wyprawach. Cynamonowa Pestka pozostawała głucha na jej słowa. Przelatywały jej koło uszu, jej płacze, błagania i tak odważne wyznania. Młoda medyczka ich nawet nie słyszała, zbierając kolejne zioła do swojego pysku.
Jej światłem w tunelu okazała się mała, biało-czarna kulka.
Manaci Olbrzym delikatnie kierował ją, idąc tuż obok jej boku, a ona po prostu pozwalała mu prowadzić się, gdziekolwiek tylko chciał. Obrzuciła pomieszczenie, swoim pustym i odległym wzrokiem. Zatrzymał się on dopiero na jej siostrze. Żałobna Pieśń, leżała na świeżym sianie, a koło niej, trzy małe i puchate kuleczki. Kremowa suczka posłała jej ciepły uśmiech.
Oczy Cynamonki, pierwszy raz od tak wielu księżyców, minimalnie ożyły.

* * *

Wieczorynka ostrożnie wysunęła się z uścisku Żałobnej Pieśni. Matka spała, zmęczona po całym dniu zajmowania się swoimi złotymi dziećmi, rodzeństwo młodej suczki wtulone w nią. Ona jednak pogrążona w płytkim śnie, słyszała nawet najmniejszy szelest. Nic dziwnego, że kroki młodej medyczki, która ułożyła się tuż obok nich, obudziły ją. Niebieskooka mamrotała coś, niby do siebie, niby do kogoś.
Ciepłej Pleśni nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Nikt jej nie zmusi do snu.
W parę sekund znalazła się tuż obok Cynamonowej Pestki.
— Ciociu, z kim rozmawiasz? — zapytała, wygodnie siadając koło jej boku.
Chwilę dla starszej suczki zajęło oderwanie się od tego cichego szczebiotania. Dopiero jeden z rozmówców ją upomniał.
— Twoja siostrzenica cię o coś pytała — upomniała ją Słoneczny Mech, kiwając z lekkim uśmiechem w stronę malucha.
— O co? — mruknęła, powoli kierując wzrok na wtuloną w nią Wieczorynkę.
— Z kim rozmawiasz.
Cynamonka musiała zamrugać parę razy, by załapać, że to się dzieje naprawdę. Przejechała ciepłym językiem po głowie szczeniaka.
— Mhh... Rozmawiam z Gwiezdnymi słonko.
— Przecież oni nie żyją — mruknęła suczka, wygodnie układając się przy boku swojej cioci.
— No tak, tak. Ale wiesz, ja jestem medykiem i widzę trochę więcej. O! Tutaj na przykład — kiwnęła w pewne miejsce, puste dla każdego innego. — Tutaj, Żabka kłóci się z Żabką, kto jest lepszą żabką, a Płonąca Łapa ich podjudza...
Wieczorynka na moment tam zerknęła, patrząc się niezrozumiale na Owsiankę.
— Tam nikogo nie ma.
— Dla ciebie nie, ale dla mnie tak.
Wieczorynka coś powiedziała, jednak uwagę Cynamonki złapało coś innego. Jeden z psów z tysiącem gwiazd w sierści, dotknął ją ostrożnie nosem w bok.
— Ciepła Pleśń powoli wraca. Połóż malutką spać, zanim wróci — polizał ją językiem w bok.
Młoda medyczka wbiła wzrok w siostrzenice, przerywając jej w pół słowa.
— Idziemy spać Wieczorynko.

* * *

Mróz gryzł opuszki łap Cynamonowej Pestki, gdy ta powoli przedzierała się przez śnieg. Nie wiedziała, czy ktokolwiek zauważył, że zniknęła. Była tutaj sama. Wszyscy wojownicy chowali się w obozach, chcąc przeczekać burzę śnieżną, która nagle zaatakowała tereny czterech klanów. Nawet Gwiezdni nie chcieli wyściubiać nosa poza swoją ciepłą krainę. Wiatr wył głośno, zrywając gałęzie z drzew, uderzając w ciało medyczki. Jej sierść, bielsza niż zwykle, była oblepiona śniegiem, od góry do dołu. Nie jeden krzak, który powinien zakwitnąć na wiosnę pięknymi kwiatami, jagodami czy zwykłymi liśćmi, leżał teraz na ziemi, tuż pod jej lapami, brutalnie wyrwany z ziemi.
Dawno nie było tak cicho.
Cały obraz zlewał jej się w jedną, mleczną całość. Horyzont zaginął już dawno temu i jedynie mała, czarna plamka pod drzewem złapała jej wzrok. Potem jej nos, uderzył zapach krwi. Intuicyjnie rzuciła się do biegu. Wysokimi skokami, przedostała się przez zaspę za zaspą, a gdy w końcu znalazła się w miejscu docelowym, dojrzała małą, czarno-białą, zakrwawioną kulkę futra. To był szczeniak. Jego oddech był płytki, a rany głębokie. Ostatnimi siłami, cicho skomlał, płacząc.
Ostrożnie pochyliła się do tego niego. Oczy zaczęły ją szczypać.
— Kto ci to zrobił, malutki? — szepnęła, dotykając go delikatnie nosem.
Nie odpowiedział jej, był zimny jak lód. Cynamonka zrozumiała, jak mało czasu ma.
Ostrożnie zgarnęła wyziębionego szczeniaka na grzbiet, powoli się podnosząc i upewniając się, by z niej nie spadł. Najszybciej jak tylko potrafiła, przedostawała się przez śnieg, kierując się w stronę stajni, która migała jej w oddali. Nie zdążyła przejść nawet jednej trzeciej drogi, gdy wiatr uderzył ją w plecy, sprawiając, że młoda medyczka, poleciała wraz ze szczeniakiem w śnieg.
Chwilę zajęło jej podniesienie się, a wiatr, który przygniatał Cynamonową Pestkę do ziemi, wcale jej nie pomagał. W końcu stanęła na czterech łapach, szukając wzrokiem swojego małego towarzysza. Gdy tylko zobaczyła go kawałek od siebie, rzuciła się do biegu, odgarniając nosem śnieg z jego pyszczka. Nawet nie zareagował, a serce medyczki na moment się zatrzymało.
Owsianka wbiła wzrok w nieruchome ciało szczeniaka, który przecież jeszcze przed chwilą łkał tak głośno i żałośnie o jej pomoc. To nie może się tak skończyć, nie teraz...
Wcisnęła nos w jego pierś, jakby starając się go ogrzać, odrzucając łapami śnieg na boki. Wyglądała na tak żałosną, na tak zdesperowaną. Jej dusza pękała na miliony kawałków.
— Spokojnie, zaraz dojdziemy do obozu...
Przerwał jej głos jednego z gwieździstych piesków.
— Mała, on nie żyje — powiedział, stojąc tuż obok jej boku. — Lepiej zastanów się, gdzie go pochowasz.
— Nie! — pisnęła, łamiącym się głosem. — Nie znasz się, jesteś martwy! Gadasz głupoty, nic nie wiesz o takich rzeczach, on po prostu śpi... 
Z całych sił próbowała rozbudzić malucha, który mimo wszystko wciąż leżał, nieruchomo. Jego ciało nawet nie drgnęło, a Cynamonowa Pestka czuła jak siła powoli odchodzi jej z łap. Zaczęła się cała trząść, a łzy płynące po jej policzkach paliły ją przez zimno, jakie panowało dookoła. Krople słonej wody powoli skapywały na pysk szczeniaka. Nawet to go nie rozbudziła.
Gwałtownie odwróciła się w stronę Gwiezdnego, z furią w oczach.
— Dlaczego na to pozwoliłeś?! To był niewinny szczeniak! Maluszek, który dopiero zaczął życie! — wykrzyczała w jego stronę. Sapnęła głośno, a kolejne słowa wylatywały z jej pyska. — Powinieneś coś zrobić! Jesteś Gwiezdnym czy nie?! Czemu nic nie zrobiłeś, czemu go nie uratowałeś?! Nie zasługiwał na to! — załkała, chcąc znaleźć winowajcę w tej sytuacji, by choć trochę sobie ulżyć.
Pies pozostawał niewzruszony na jej krzyki, oglądając to całe widowisko zmęczonym wzrokiem.
— Bo nic by to nie zmieniło. Jego losem było umrzeć, tak samo jak moim czy twoim. Gdy do niego przybyłaś, jego dusza już przekraczała tę niewidzialną barierę między rzeczywistością a światem duchowym. Nic nie mogłaś zrobić. Ja także nie mogłem nic zrobić — przerwał na chwilę, by spojrzeć w niebo, które powoli się przerzedzało. Pierwsze promienie słońca, przebijały się przez chmury. — Nie dasz radę walczyć z losem Cynamonko. Każdy kiedyś umrze, nie ważne jak bardzo będziesz się starać. Na wszystkich przyjdzie pora.
— I... I co? I tak po prostu mam to zaakceptować? — parsknęła.
— Tak. Tak, właśnie tak — westchnął, zerkając na nią. — Bo i tak nie masz wyboru.
Po tych słowach rozpłynął się tak szybko jak się pojawił, zostawiając Cynamonową Pestkę samą.
Mieszanka uczuć, jaka się w niej obudziła, powaliła ją na ziemie. Suczka zaryła ciałem w śnieg, nie mając nawet ochoty zamortyzować jakoś swojego upadku, a co dopiero się podnosić. Zdruzgotana, zaśmiała się smutno, ciągając ciągle nosem. Ból i bezradność rozrywały ją od środka, tworząc otchłań pod jej sercem i skręcając żołądek. Chciała po prostu zapaść się pod ziemie, ale to była ostatnia rzecz, jaką mogła teraz zrobić.
Nie ma wyboru...
Dudniło jej to w głowie.
Nie ma wyboru.
Powtórzyła w myślach, tym razem z własnej woli.
— Nie mam wyboru — zaśmiała się delikatnie, acz smutno.
Spróbowała się unieść na swoich ciągle drżących łapach. Potrzebowała do tego dwóch prób, za pierwszym razem znowu wylądowała w śniegu. Gdy jednak udało jej się nie upaść, wzięła ostrożny wdech. Zimne powietrze wypełniło jej płuca, a ona sama obejrzała się na szczeniaka. Zaczęła kopać.
Tej nocy przytulała się do Żałobnej Pieśni i jej szczeniąt, jak nigdy wcześniej.

* * *

Nikt nie rozumiał jak po tej nocy charakter Cynamonki wywrócił się o 180 stopni. Jak nagle stała się starą sobą (a może nawet i bardziej nakręconą niż kiedykolwiek...). Nikt też nie pytał, a przynajmniej nie wprost.
Posłała do tysiąca psów wokoło siebie, szeroki uśmiech i ciepły śmiech, witając się z tak wieloma z nimi. Niejedni jej odpowiadali, inni kiwali głową, a jeszcze inni zbyt pogrążeni w swoich zajęciach, kompletnie to ignorowali. Pestka jednak nie zawracała sobie tym głowy, jej ogon przecinał powietrze na prawo i lewo, a sprężysty krok, sprawiał, że odbijała się od ziemi i czuła jakby lata.
Gdy tylko jej łapy przekroczyły próg legowiska medyka, od razu dostrzegła tam białą sierść, niby chmurkę.
— Południowy Puchu! — zaszczebiotała wesoło, chichocząc z szerokim uśmiechem na pysku.
Zupełnie tak jak kiedyś.

One day you'll look back at the life that you led,
No more future left to fear that you'll have the past to regret
But your worries will be over if you truly realize
One day you're going to die


[1587 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 15PD + Południowy Puch zostaje wyleczony]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz