2 marca 2022

Od Wymyślnika CD Śnieżynki

— No, co się stało? — spytał Dym. Przywódca mówił spokojnie, choć błysk w jego oku wyraźnie sugerował, że jest dość zdenerwowany paniką w obozie, jaką wywołaliśmy naszym zniknięciem.
Opuściłem ze skruchą głowę. Poczułem wyrzuty sumienia, że wystraszyliśmy te psy  naszym zniknięciem. Powinienem był być bardziej stanowczy i nie pozwolić Śnieżynce wyjść z obozu. To wszystko moja wina.
— Przepraszam, Dymie — wymruczałem cicho. — Musieliście się o nas martwić. Nie mamy nic na naszą obronę, ale chcielibyśmy opowiedzieć, co nas spotkało.
Spojrzałem na Śnieżynkę, która spojrzeniem prosiła mnie, abym nie kazał jej o tym opowiadać. Skinąłem głową na zgodę.
Opowiedziałem o wszystkich przygodach Dymowi. Gdy skończyłem, przywódca skinął ze zrozumieniem głową i odwrócił się do Jazgotu.
— Odeślij Kosmyka do jego klanu — szczeknął. — I podziękuj mu w imieniu Bezgwiezdnych za sprowadzenie szczeniąt. Ponadto zwiększ patrole  na granicach. Musimy uważać na ten gang. Co się zaś tyczy was — odwrócił się do nas. — Idźcie się wyspać. Wiecie, że źle postąpiliście, ale nikt was nie wini. Jesteście tylko szczeniakami. 
Spojrzałam ostrożnie na Śnieżynkę, z nadzieją, że nie powie niczego głupiego. Z pewnością nie spodobało się jej, że przywódca nazwał nas szczeniakami, ale ku mojej uldze, trzymała język za zębami.
— Dziękujemy, szefie — powiedziałem, odwracając się. — Naprawdę, jesteśmy wdzięczni, że rozumiesz. Chodź już Śnieżynko.
Nie patrząc się za siebie, by przywódca nie zdążył zmienić zdania, pobiegłem do żłobka. Ale dopiero tuż przy wejściu, zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiłem.
— Czy ja nazwałem Dyma szefem? — Zastanowiłem się na głos.
— Zgadza się — pech chciał, że Śnieżynka mnie usłyszała. — Wiedziałam, że to ja powinnam była mówić.

***

Obudził mnie nieznany zapach, od którego dostałem gęsiej skórki. Był znajomy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd go znam.
Ostrożnie podniosłem się na łapy. Muszę to sprawdzić, ale chyba nie powinienem nikogo budzić. Zapewne to nic takiego i pies, którego obudzę, przeze mnie się nie wyśpi. A jeśli to jednak rzeczywiście coś groźnego, spróbuję przynajmniej odciągnąć to od obozu.
Wysunąłem się ostrożnie z legowiska, idąc w kierunku Siedliska Dwunożnych. To na pewno nic takiego. Co nie zmienia faktu, że powinienem się upewnić.
Słysząc za sobą kroki, podskoczyłem zaskoczony. Już myślałem, że to wróg mnie schwytał, ale to była tylko Śnieżynka. Jakkolwiek odważnego bym nie udawał, w głębi ducha byłem skończonym tchórzem.
— Też to czujesz? — Wyszeptałam, a gdy skinęła głową, nakazałem jej iść za mną. Znałem ją dość dobrze z by wiedzieć, że teraz się nie wycofać. Co znaczy, że teraz mam dla zadania. Odciągnąć wroga od obozu i ochronić Śnieżynkę.
Nie mniej, dobrze było mieć ją znów obok siebie. Czułem się nieco bezpiecznej.
Nie minęło kilka sekund, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że trochę za szybko się rozluźniłem. Silne szczęki złapały mnie za kark i uniosły. Zapiszczałem z zaskoczenia i spróbowałem się uwolnić, ale nic z tego. Szczeniak się ma się co równać z dorosłym psem. 
Spróbowałem się przynajmniej odwrócić, by zobaczyć, co się dzieje ze Śnieżką. Nie zobaczyłem jej, ale jej zaskoczony skowyt uświadomił mnie, że też została schwytana przez innego psa.
Poczułem, że mój oprawca biegnie. Kołysałem się na boki, zwisając mu z pyska. Było mi nie dobrze. Dziwiło mnie, że jeszcze nie zwymiotowałem.
 Jednak, w czasie biegu, mogłem lepiej przywąchać się zapachowi napastnika.
Wziąłem głęboki oddech i struchlałem. Tak, to oczywiste. Przecież to Szaszłyk. Jeden z psów gangu. Znaleźli nas i zamierzali ukarać nas za ucieczkę.
A ja nie miałem złudzeń, jaką karę dla nas przygotowali.
Szaszłyk zatrzymał się, ale wciąż mnie nie puszczał. Za to przed nami, stanął szczupły, czarny basior, którego okrucieństwo zdążyłem już poznać. Ketchup.
— Myśleliście, że zdołacie uciec z gangu? Ha, niedoczekanie. Ten was odór było czuć już z daleka. Z kolei ci wasi opiekunowie… Jacy oni nieświadomi, zagrożenia, jakie na nich czeka. Wkrótce, zapolujemy na nie jak na króliki. Lecz wpierw zajmiemy się wam — odsłonił zęby.
 Poczułem się jeszcze mniejszy, niż byłem. Skuliłem się w pysku Szaszłyka. Przez moją ignorancję zginiemy teraz nie tylko my, ale cały klan.
— Jesteście tylko szczeniakami — ciągnął Ketchup. — A ja mam słabość do młodych. Dam wam jeszcze jedną szansę. Pozostańcie wiernymi członkami gangu, a przeżyjecie.
Rozejrzałem się za Śnieżką, ale nie mogłem jej nigdzie dostrzec. Pies, który ją więził, musiał być za mną.
Musiałem coś zrobić. Po prostu musiałem. Te psy dowiedziały się o Bezgwiezdnych ode mnie i dlatego to ja muszę ich teraz ocalić.
— Mam kontrpropozycję — szczeknąłem.
— Nie masz tu nic do gadania! — warknął Ketchup.
Słyszałem, że macie kodeks honorowy — zauważyłem. — A ty, jak sam twierdzisz, wciąż należę do gangu. Nie udało mi się z niego odejść, prawda?
— Prawda — zgodził się pies.
— Więc wyzywam cię na pojedynek! — warknąłem. — Jeśli wygram, pozwolisz nam odejść i nie zbliżysz się już do obozu Bezgwiezdnych. Jeśli przegram… to już od ciebie będzie zależało, co ze mną zrobisz. Ale jeśli pozwolisz mi żyć, przez cały księżyc będę dla was polował, po jednej zwierzynie na waszą piątkę każdego dnia. A sam, jeść będę tylko co drugi dzień, by nie umrzeć z głodu.
Ketchup przyglądał mi się z zaciekawieniem.
— Ciekawa oferta — przyznał. — Zgadzam się. Ty rzuciłeś wyzwanie, to ja wybieram miejsce i czas. W tym miejscu, że dziewięć dni.
Poczułem opadające na mnie rozczarowanie. Liczyłem, że będziemy walczyć teraz. Co prawda, nie wiem, jak miałbym go pokonać, ale przynajmniej odwróciłbym uwagę tych psów, dając Śnieżynce czas na ucieczkę. Jak wyjaśni klanowi, czemu nie było jej dziewięć dni?
Oprawcy zaprowadzili mnie do swojego obozu. Muszę przyznać, że szczęka mi opadła. Myślałem, że gang stanowi tylko ich niewielka grupka, ale psów było o wiele więcej. Liczebnie przypominali raczej cały klan.
— Szaszłyk, pilnuj ich — zamruczał Ketchup, pokazując nam nasze legowiska w tym obozie.
Były okropne. Śmierdziały psimi odchodami, były zimne i wilgotne. Gdy Szaszłyk mnie opuścił, mogłem wreszcie spojrzeć na Śnieżynkę. Jej ból w oczach rozrywał mi serce.
— Reszta gangu idzie jutro na małą wycieczkę — uśmiechnął się Ketchup. — Zaatakujemy tych idiotów, u których mieszkały te szczeniaki.
Spojrzałem zszokowany na Ketchup. Gniew, mieszał się we mnie z przerażeniem. Mimo moich najszczerszych chęci nie udało mi się zatrzymać Ketchupu i jego psów.
— Mieliśmy umowę! — warknąłem.
— Przepraszam, czyżbyś już wygrał? — zadrwił Ketchup. — Jeśli zaciągniesz mi zęby ma szyi, przysięgnę nie zbliżać się więcej do grobu twoich przyjaciół.
Odsłoniłem zęby. Już miałem się na niego rzucić, ale wokół niego stanął cały jego gang. Z kolei Szaszłyk położył swoją masywną łapę na głowie Śnieżynki.
— Jesteś pewien? — spytał złośliwie Ketchup.
Zasłoniłem zęby i wycofałem się do kopca, którego miałem odtąd nazywać moim legowiskiem. Obok posłania położył się Szaszłyk.
— Dobry chłopiec — powiedział Ketchup i odszedł.

<Śnieżynko?>
[1057 słów: Wymyślnik otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz