Żałobna Pieśń miała to do siebie, że najchętniej pomogłaby absolutnie wszystkim wojownikom świata. Niezależnie od tego, czy ich lubiła, czy raczej trzymała się z boku. Jeśli tylko widziała, że coś może być nie w porządku, od razu łagodniała i stawała się skora do pomocy. Co dopiero można powiedzieć o tych, których naprawdę darzyła sympatią? Usiadła obok Jazgotu i ostrożnie przytuliła go. Nie ruszył się, ale odrobinę rozluźnił. Serce jej się krajało, kiedy widziała go w złym stanie. Będąc przy nim, miała mieszane uczucia. Jazgot był jej pierwszą miłością i niełatwo jej było odsunąć to od siebie nawet mimo tego, że teraz miała szansę być szczęśliwa z Ciepłą Pleśnią. Zdawała sobie sprawę z tego, że bezgwiezdny miał teraz znacznie większe problemy na głowie i tylko to powstrzymywało ją od opowiedzenia mu wszystkiego, co działo się u niej. Dziwiła się, że nie zauważył dużego, ciężarnego brzucha, ale uznała, że to nie jest teraz najważniejsze.
Nie miała pojęcia, że ciężarny brzuch uważał inaczej.
— Innym klanom jest łatwiej — zaczęła, zyskując jego uwagę.
— Wiem. Nie są traktowane jako banda wyrzutków — mruknął w odpowiedzi.
— To nawet nie o to chodzi — pokręciła głową. — Wyobraź sobie móc zrzucić wszystkie niepowodzenia i sukcesy na wolę Gwiezdnych. Powiedzieć, że tak musiało być, bo sobie tego zażyczyli i koniec
— To głupie. — Zmarszczył brwi.
— Owszem. — Przytaknęła. — Ale jednocześnie w pewien sposób uwalniające. Zrzucasz z siebie ciężar odpowiedzialności, możesz całą swoją złość przełożyć na niebo. Bo to oni tak zadecydowali. Oni tak postanowili. To oni akurat teraz odebrali jedyną nadzieję i kto wie, co jeszcze mogą szykować. Nie możesz przecież mieć wpływu na coś, co jest odgórnie ustalone. Rozumiesz, o co mi chodzi? Myślę, że wielu wojowników w ten sposób radzi sobie z problemami. Modlą się o lepszy los. Proszą o pomoc, aby cierpieć mniej. Lub obwiniają Gwiezdnych za wszystko, co tylko mogło się dziać.
Jazgot pokręcił głową, wyrażając swoją niemą dezaprobatę. Uśmiechnęła się widząc to. Tęskniła za nim. Za podważaniem wszystkiego, czego nie znał. Za dyktowaniem własnego sensu bądź jego braku. Za tym, że nie poddawał się nawet, kiedy brakowało mu już sił. Jak teraz. Nie wiedziała, jak go podnieść na duchu inaczej, niż zwykłą rozmową. Sama przechodziła żałobę, o czym najlepiej świadczyło jej imię. Pamiętała, że najbardziej drażniło ją udawanie, że nic się nie dzieje i unikanie tematu. Jakby Migoczące Światło przestał istnieć. Obwiniała Gwiezdnych za to, że go zabrali. Nienawidziła ich, nawet poddawała wątpliwości ich istnienie, dopóki nie przyszedł do niej we śnie.
— A ty, wierzysz w Gwiezdnych? — zapytał po dłuższym milczeniu.
Skinęła głową.
— Tak. Ale nie sądzę, aby mogli tak bardzo ingerować w nasz świat, jak niektórym się wydaje. — Odparła.
Miał obojętną minę. Była niemalże pewna, że w głowie podważał jej światopogląd.
— Kiedy mój brat odszedł, nie mogłam się pozbierać. Byłam pewna, że Gwiezdnych nie ma, bo inaczej nie pozwoliliby na to, aby tyle nieszczęść spadło na jedną osobę.
Jazgot prychnął, ale niezrażona tym Żałobna Pieśni kontynuowała.
— Wtedy przyszedł do mnie we śnie i złagodził mój ból. Uraczył rozmową, której tak bardzo w tamtym momencie potrzebowałam. Od tamtej pory wiem, że istnieją i jestem pewna, że mogą dawać nam jedynie sugestie. Rady. Ostrzeżenia. Nie sterują nami, mamy znaczący wpływ na nasze życia. Ale oni mogą nam pomóc. — Uśmiechnęła się.
Pokiwał głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Wiedziała, że nie uwierzy w nich sobie ot tak, może nawet uzna to za absolutną bzdurę.
— Zdając się tylko na siebie, utrudniasz sobie życie — podsumowała.
— Wiara magicznie nie rozwiąże moich problemów — dalej był spokojny, ale jego głos nabrał chłodu.
— Nie mówię o wierze — pokręciła szybko głową. — Sens był taki, że w klanach zazwyczaj każdy ma kogoś, komu mówiłby o wszystkich okropnościach, którymi obrzuca go los. Bo jeśli nie ufa nikomu, może powiedzieć o tym Gwiezdnym. Ty uważasz ich za bzdurę. Ale czy w takim razie masz kogoś, kto może zdjąć odrobinę ciężaru z twoich barków?
Nie odpowiadał.
— Wiem, że nie uznajesz mnie za kogoś bliskiego, ale jestem tu, gdybyś potrzebował chociażby z kimś pobyć. Nie będę znała pełnej sytuacji twojego klanu, co ma swoje plusy i minusy. Znamy się długo, chociaż tak naprawdę nie- — urwała nagle, wydobywając z siebie okrzyk bólu.
— Nieuchwytka?! — Jazgot poderwał się z niemałym strachem. — Co ci jest?
Zbladła i skuliła się, zaciskając zęby. Kolejny skurcz przeszył jej ciało.
— Nie teraz… — stęknęła.
— Co się dzieje?!
— Rodzę, Jazgot — warknęła, a on kompletnie zdębiał.
— Ale że szczeniaki? — duknął.
— Nie, drzewa — nie mogła powstrzymać się od sarkastycznej wypowiedzi. — Nie stój tak, tylko pomóż mi przejść do klanu! — podniosła się, ale zaraz prawie przewróciła.
Na szczęście Jazgot oprzytomniał na tyle, żeby ją podeprzeć.
— Nie lepiej, żebyś urodziła tu? Pobiegnę po medyka i…
— Nie zostawiaj mnie! — zestresowała się wyraźnie.
Syknął, bo wbiła mu pazury w łapę, chcąc zatrzymać go przy sobie.
— Dobrze, dobrze, już, już idziemy — podparł ją i zaczęli powoli sunąć przed siebie.
To nie działało. Oboje byli poddenerwowani. Czas naglił. Nie było go wystarczająco, żeby małymi kroczkami, z zachowaniem wszelkiej ostrożności, poruszać się spacerkiem do stadniny.
— Na litość Gwiezdnych, w tym tempie urodzę na stojąco! — jęknęła.
— Mówiłem ci, że szybciej będzie, jeśli…
— Zanieś mnie — przerwała mu.
Nie miała teraz ani siły, ani cierpliwości do tłumaczenia, jak wolno porusza się medyk wietrznych i jak beztrosko potraktuje tę sprawę. A Cynamonowa Pestka nie była w danej chwili… osiągalna, że tak to sobie pozwolę nazwać.
— Zwariowałaś?! — wypalił w pierwszej chwili.
— Nie uszkodzisz ich, po prostu mnie podnieś! — jęknęła, znów się skręcając.
Usłuchał jej próśb. Prawdę mówiąc Żałobna Pieśni sama nie była pewna, czy to zadziała, ale żadne z nich nie miało lepszego pomysłu. Nie spodziewała się, że z taką łatwością ułoży ją sobie na grzbiecie. Nie wiedziała, jak silny jest Jazgot i gdyby nie to, że akurat nie miała chwili na myślenie o tym, bardzo by jej zaimponował.
W jak komicznej sytuacji znalazła się ta dwójka? Wyobraźmy sobie starych znajomych, wpadających na siebie zupełnym przypadkiem, bo akurat oboje postanowili przejść się po zioła na opuszczony dworzec. Mający tak wiele do nadrobienia. I nagle ona zaczyna rodzić, a on kompletnie nie ma pojęcia, co z tym fantem zrobić. Bo przecież to nie może wyglądać dobrze. Zastępca bezgwiezdnych, wkraczający nagle na tereny innego klanu, niosąc na plecach skręcającą się, krzyczącą raz za razem wojowniczkę tegoż klanu. Czy ich życie mogłoby się bardziej skomplikować? Może nawet i by mogło, ale obecnie nie byli w stanie sobie tego wyobrazić.
Kiedy zastępca Bezgwiezdnych przekroczył granice neutralne, wkraczając tym samym na tereny Wietrznych, oczywiście trafił na patrol. Zwijająca się z bólu wojowniczka ich klanu nie wyglądała dobrze na plecach intruza, ale jednym, porządnym wydarciem się sprawiła, że pozwolili mu przebiec dalej. Nikt nie chciał zadzierać z rodzącą suką, gotową rozerwać wszystkich, którzy staną jej na drodze do medyka. I słusznie.
Chyba nie trzeba wspominać, że mina Ciepłej Pleśni była bezcenna. Może z tego powodu, jeśli nie tych wytoczonych wyżej, Jazgot błyskawicznie zmył się z terenów obcego klanu. Może gdyby wiedział, że i tak będzie miał z nimi do czynienia, zostałby na trochę dłużej.
✿•.¸,¤°`°¤,¸.•✿
Żałobna Pieśni miała niesamowicie mało czasu, odkąd na świecie pojawiły się Wieczorynka, Szept i Różyczka. Może nie była najmłodszą suką, ale szczeniaki miała pierwszy raz i zupełnie nie wiedziała, jak się z nimi obchodzić. Bo co innego być mentorką i prowadzić już nieco dojrzalszą osobę, a co innego być całodobowo uwięzionym w żłobku i musieć zabawiać własne smarki. Żeby była jasność, kochała je najbardziej na świecie i robiła wszystko, żeby były szczęśliwe, przede wszystkim unikała powielania schematów Złotej Gwiazdy jak ognia. Niemniej jednak czas pokazał, że czasem nawet wszystko może nie być wystarczające. Szczególnie, kiedy twoją córką jest Wieczorynka. Jakby tego było mało, Pora Nagich Drzew przyniosła ze sobą epidemię pcheł i chyba tylko cud sprawił, że ominęła ona szczeniaki. Cały ranek spędzili u Manaciego Olbrzyma, aby się ich pozbyć. I kiedy usłyszała magiczne "Gotowe" z pyska medyka, nie czekała nawet na ukochanego. Pognała natychmiast do swoich maleństw.
Miała duże opory, kiedy któregoś dnia ukochany stanowczo oświadczył, że ma pójść odpocząć. Była jednak w zbyt dużym szoku spowodowanym nieugiętością ognistego wojownika i w końcu uległa. Młody tatuś został więc z dzieciakami, a nieco mniej młoda mama miała cały dzień dla siebie. I kompletnie nie wiedziała, co z tym fantem zrobić.
W pierwszej chwili uznała, że uda się na polowanie. Pochwyciła nawet jakiś trop, ale nie udało jej się schwytać zwierzyny. Trudno się dziwić, skoro przez swój stan błogosławiony wyszła z wprawy codziennych obowiązków wojowniczki. Zrezygnowana postanowiła dołączyć do najbliższego patrolu, który dostrzegła na horyzoncie.
— Witajcie Wilczy Cieniu, Jaskółcza Burzo, Kaczy Plusku. — Odparła nad wyraz radośnie.
Zastępca Wietrznych skinął jej głową, chociaż jego wzrok nie wyrażał zbytniego zadowolenia z tego spotkania. Jaskółczy mruknął coś pod nosem, nie przywiązując zbytniej wagi do swojej towarzyszki, Kaczy natomiast prawdopodobnie nawet jej nie usłyszał. Włóczył łapami po ziemi w pewnym odstępie od idących nieco szybciej wojowników. Pewnie na początku był blisko, jednak z czasem dystans między nimi zwiększał się. Żaden z samców nie wyglądał na skorego do rozmowy, ale naszej bohaterce nie przeszkadzało to ani trochę, wręcz przeciwnie. Roznosiła ją energia po czasie spędzonym w żłobku i musiała w jakiś sposób znaleźć jej ujście. Padło na pierwszego z wymienionych.
— Spokojnie dzisiaj? Bez żadnych niespodzianek? — zagaiła.
— Zgadza się. I oby tak pozostało — odparł spokojnie.
Posłała mu ciepły uśmiech, a jak wiadomo, Żałobna posiadała niebywałą zdolność do zarażania nim. Kąciki pyska Wilczego mimowolnie również się uniosły.
— Co sprawiło, że opuściłaś żłobek? — zapytał.
Jej ogon mimowolnie zaczął się kołysać. Cieszyła się, że kontynuował rozmowę.
— Ciepły powiedział, że powinnam chociaż chwilę odpocząć od młodych.
Cień pokiwał głową, a jego pysk powrócił do naturalnej pozycji, pozbywając się tym samym delikatnego uśmiechu. Pieśni wiedziała, że nie do końca ufał ognistemu wojownikowi. I miał do tego pełne prawo, był w końcu zastępcą klanu i w jego interesie było dbanie o jego bezpieczeństwo.
— Jesteś szczęśliwa, Żałobna Pieśni? — zapytał nieoczekiwanie.
Zaskoczył ją, ale nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią.
— Tak. Myślę, że tak. Dzięki decyzji Brązowej Gwiazdy, moje szczenięta mają pełną rodzinę. Żałuję tylko, że Ciepła Pleśń nie może czuć się w pełni swobodnie, ale nie można przecież mieć wszystkiego — przez jej pysk mimowolnie przeszedł grymas.
— Podjęliście bardzo ryzykowną decyzję.
Spojrzała na niego, niemo prosząc, aby kontynuował.
— Dużo prostszym byłoby udawanie, że nie wiesz, kim jest ojciec szczeniąt.
— Nie interesowało mnie prostsze rozwiązanie. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. I jest nią zarówno klan wietrznych, jak i Ciepła Pleśń wraz z naszymi dziećmi. — Przez jej głos przemawiała determinacja.
— Mogłaś stracić wszystko.
— Musiałam spróbować. Inaczej straciłabym jego, a na tym straciłyby też moje dzieci. — Odwróciła wzrok.
— Nie było to rozważne.
Milczała.
— Aczkolwiek szanuję cię za to.
Spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona.
— Jak to?
— Nie popieram romansu z wojownikiem z obcego klanu, żeby była jasność. Aczkolwiek widzę, że jesteś odważna i zrobisz wszystko, aby chronić swoich bliskich. To dobrze o tobie świadczy.
Żałobna Pieśni poczuła, jak ciepło rozlewa jej się po serduszku, a promienny uśmiech znów przyozdabia jej pyszczek.
— Dziękuję, Wilczy Cieniu. To wiele dla mnie znaczy — odparła szczerze.
I znów zastępca odwzajemnił drobny, lecz istotny gest.
— A ty, jesteś szczęśliwy? — zapytała.
— Można tak powiedzieć. — Stwierdził.
Nie była pewna, czy wypadało jej drążyć temat. Już otwierała pysk, aby zaryzykować, jednak ten zdążył ją uprzedzić.
— A teraz przepraszam, ale muszę rozwiązać pewną kwestię z Jaskółczą Burzą — odparł.
Wojowniczka skinęła głową.
— Dziękuję za rozmowę, Wilczy Cieniu.
Samiec odpowiedział skinieniem głowy. Pożegnała się więc z resztą towarzyszy i odłączyła od patrolujących psów, kierując w stronę dworca. Coś mówiło jej, że powinna się tam znaleźć. Spodziewała się co prawda Cynamonowej Pestki, ponieważ nie było jej, gdy wychodziła ze stadniny, ale zamiast niej dostrzegła zastępcę bezgwiezdnych. Musieli mieć niedobór rosnących w tych okolicach ziół, ponieważ ponownie znalazła go w tym samym miejscu, robiącego dokładnie to samo, co ostatnio. Tym razem jednak ich spotkanie miało szansę nie zakończyć się traumatycznym dla obu stron porodem.
— Jazgot! — krzyknęła wesoło.
Podniósł głowę.
— Cześć, Nieuchwytka — był znacznie mniej entuzjastyczny, niż ona.
Podbiegła znacznie bliżej. Widząc, jaki kształt mają rośliny, które podnosi, zdecydowała się mu pomóc. Nie miała co prawda pojęcia co dokładnie zrywa, ale nie było to zbyt istotne.
— Chyba jestem ci winna wyjaśnienia — przyznała, a on skinął głową. — Szczenięta są całe i zdrowe. Nazwaliśmy je Wieczorynka, Szept i Różyczka — uśmiechnęła się promiennie.
— To dobrze, ale nie powinnaś była tu przychodzić w takim stanie. Gdybym cię nie znał pomyślałbym, że chcesz zostawić te dzieci na pastwę losu.
— Martwiłam się o Cynamonkę. Nigdzie jej nie było, więc poszłam jej szukać, ale znalazłam ciebie. Poza tym nigdy bym ich nie zostawiła — obruszyła się w pierwszej chwili. — Nawet, gdyby Ciepły się do nas nie przyznawał…
— Ciepły? — uniósł brew.
— Ciepła Pleśń.
Przez chwilę starał się połączyć wątki. Widać było, że coś mu się nie zgadzało.
— A on nie był z Industrii.
— Owszem.
Nastała długa, niezręczna cisza.
— Jesteście nieodpowiedzialni — burknął.
— Postąpiliśmy nieodpowiedzialnie — poprawiła go, kładąc nacisk na pierwsze słowo. — Ale wzięliśmy to na siebie. Szczenięta mają pełną rodzinę. Ciepły nie wyparł się ich, wręcz przeciwnie. Dogadaliśmy się z Brązową Gwiazdą i Rzepakową Gwiazdą, aby wpierw on mógł przebywać na terenach wietrznych, a potem ja na ognistych. Będą mogły same wybrać, gdzie chcą przynależeć — powiedziała spokojnie.
Samiec pokiwał głową.
— Cieszę się. Za dużo jest porzucanych szczeniaków.
Samica podrzuciła mu ziele, które udało jej się zebrać.
— Będę do nich wracać. Trzymaj się, Jazgot — odparła z uśmiechem.
— Dzięki, Nieuchwytka. — Odpowiedział tylko.
Kiedy oboje odchodzili w swoje strony, Żałobną nękało dziwne przeczucie, że niedługo spotkają się znów.
✿•.¸,¤°`°¤,¸.•✿
Czas mijał, a dzieci rosły. Nadszedł czas, kiedy to jej przyszło przebywać na terenach obcego klanu. Będąc zdaną na mniejszą lub większą gościnę ognistych wojowniczka zaczynała rozumieć, jak bardzo nieswojo musiał czuć się Ciepła Pleśń. Dlatego świadomie korzystała z tego, że jej maleństwa nie są już takimi maleństwami i mogła nieco częściej udawać się na spacery poza granice klanu. Chociaż wszyscy wiemy, że “nieco częściej” wcale nie oznaczało, żeby naprawdę robiła to jakoś często.
Jednak tego dnia bardzo wyraźnie słyszała, że wiatr pragnie jej coś powiedzieć i zwyczajnie nie mogła usiedzieć w miejscu. Powiadomiła więc Kolorowy Wiatr, której przyszło pilnować Żałobnej na czas jej mieszkania pośród ognistych, że pragnie się przejść, na co ta skinęła głową i obiecała w razie czego przypilnować jej córek, gdyby ich babcię wezwały inne, pilniejsze sprawy. Żałobna Pieśni dobrze dogadywała się z wojowniczką i cieszyła się, że to jej przyszło “niańczyć” wietrzną. Była bardzo uprzejma i ciepło traktowała szczenięta, a także ją samą. Żałobna popatrzyła jeszcze chwilę, jak Rzepakowa Gwiazda bawi się z Różyczką, Szeptem i nieco mniej chętną Wieczorynką, rzuciła szybkie “niedługo wrócę” i czmychnęła czym prędzej na zewnątrz.
Moment, w którym poczuła wiatr we włosach był tym niezapomnianym. Przymknęła oczy i przez chwilę pozwoliła sobie trwać w takim bezruchu. Skupiła się na kierunku, który jej nakazuje i dopiero, kiedy dokładnie go poczuła, ruszyła z miejsca. Żałobna Pieśni prawdopodobnie była najszybszą osobą spośród wszystkich pięciu klanów. Kiedy biegła, robiła to z niesamowitą, niepodobną do niej gracją. Nie można było odwrócić od niej wzroku, odnosiło się wręcz wrażenie, że razem z wiatrem stanowią jedność. Dokładnie czuła jego rytm i pozwalała nieść się tam, gdzie prowadził. Ufała mu i polegała na nim, jakby był jej partnerem w szalonym tańcu. Odpuścili oboje, gdy powoli opadała z sił i potrzebowała przerwy. Z daleka już widziała znajomą sylwetkę.
— Cześć, Jazgot. — Odparła zaskakująco spokojnie, chociaż serce kołatało jej jak szalone po wysiłku fizycznym. Oddychała głęboko, przywracając mu naturalny bieg.
— Cześć, Nieuchwytka. Co tu robisz? — zapytał.
Byli na terenach neutralnych, pomiędzy bezgwiezdnymi a ognistymi.
— Wiatr mnie przyprowadził. — Odparła zgodnie z prawdą.
— Aha — rzucił krótko.
Nie musiał rozumieć. Nie miał styczności z kulturą jej klanu. Nie rozumiał, jak wielkie znaczenie miał wiatr i jak ważnym było go słuchać.
— Co u ciebie? — zapytała luźno.
— Mam szczeniaki. — Wypalił.
Zamrugała kilkakrotnie zastanawiając się, czy się nie przesłyszała. Przez jej pyszczek przeszedł potężny szok.
— To… duża informacja — przyznała nie wiedząc, co właściwie powinna powiedzieć. Czuła dziwne kłucie, które ustąpiło z jego następnym zdaniem.
— Matka je u nas zostawiła, ktoś musiał się nimi zająć.
Widziała ból w jego oczach. Pamiętała, że u niego wyglądało to bardzo podobnie.
— Przykro mi. Ale cieszę się, że je przygarnąłeś. Opowiesz mi o nich? — zapytała łagodnie, chcąc zająć jego myśli czym innym.
— Wymyślnik jest najspokojniejszy i najbardziej ugodowy, ale martwi mnie to, jak często wpakowuje się w kłopoty pilnując Śnieżynki, która jest jego przeciwieństwem. Orchidea jest bardzo pewna siebie i ma cięty język, a Szakłak to mały marzyciel. — Ożywił się, kiedy o nich mówił.
Żałobna roześmiała się ciepło.
— Myślę, że dogadaliby się z moimi córkami, może poza Wieczorynką — suczka westchnęła. — Nie wiem, skąd jej się wzięła ogromna niechęć do nas, ale odnoszę wrażenie, że gardzi wszystkim, co nie podąża ślepo za kodeksem. I nie potrafię nic z tym zrobić.
— Zupełnie odwrotnie niż ty. — Stwierdził Jazgot.
— Dokładnie! — zgodziła się z nim. — Chciałabym otworzyć jej umysł, ale jednocześnie bardzo nie chcę narzucać jej tego, kim powinna być.
— Jest jeszcze młoda. Daj jej czas. — Położył jej łapę na grzbiecie.
Spojrzała na niego z wdzięcznością za okazane wsparcie.
— Dam. Szept mogłaby dogadać się z Wymyślnikiem. Jest bardzo cichutka i odnoszę wrażenie, że potrzebuje mniej energicznego towarzystwa, niż Różyczka. Ta to jest dopiero wulkanem! Przypomina mi siebie samą, gdy byłam w jej wieku — roześmiała się znów.
— Jak wam się żyje pośród ognistych? — zapytał po chwili.
— Dobrze. Już u siebie nauczyłam się ignorować nieprzychylne spojrzenia i konfrontować niemiłe komentarze. Dzieci zdają się dobrze czuć. Na pewno bardzo pomocne jest to, że ich babcia jest liderką. Niewielu wojowników ma tupet jawnie podważać jej decyzję o wpuszczeniu nas. Chociaż mam wrażenie, że większość je lubi.
— Rzepakowa Gwiazda zdaje się kochać każde szczeniaki.
— Powiem ci, że nie tylko ona. Brązowa Gwiazda zmiękł, kiedy tylko Różyczka zwróciła się do niego per “wujku” — roześmiała się znów i tym razem samiec jej zawtórował.
✿•.¸,¤°`°¤,¸.•✿
— Widziałem, że wróciłaś do siebie. — Zagaił, kiedy zupełnie przypadkowo spotkali się po raz kolejny.
Pokiwała głową, wyraźnie przygaszona tym tematem. Nie musiał pytać, o co chodzi. Potrzebowała otworzyć się przed kimś.
— Wiedziałam, że czeka nas rozłąka, ale nie byłam w stanie się na to dokładnie przygotować. Ciepła Pleśń został w Industrii, a razem z nim Wieczorna Łapa. Różana Łapa i Szepcząca Łapa wróciły ze mną. Z jednej strony jestem szczęśliwa, że nie został tam sam, z drugiej nie mogę znieść rozłączenia rodziny. — Pokręciła głową.
Jazgot słuchał jej w milczeniu.
— Mimo wszystko jestem bardzo dumna ze swoich dzieci. Mianowanie ich… Uświadomiło mi to, jak szybko rosną. Są już uczennicami, niedługo zostaną wojowniczkami… Jeszcze przed chwilą były takie malutkie! — oczy jej się zaszkliły.
— Wymyślnik, Śnieżynka, Orchidea i Szakłak też dostali swoich mentorów — odpowiedział.
— Czyli rozumiesz, co czuję — pociągnęła nosem.
<Jazgot? Spieszmy się kochać dzieci, póki nie obrócą się przeciwko nam>
[3038 słów: Żałobna Pieśń otrzymuje 50 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczona z pcheł przez Manaciego Olbrzyma]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz