23 maja 2022

Od Jasnej Gwiazdy CD Płomiennego Krzewu

Jedyną straszną rzeczą w tym wszystkim, był czas.
Tenebrisowi udało się trzymać z dala od wszelkich konfliktów, egzystując sobie spokojnie na skraju miasta. Klan się rozwijał, mieli tyle szczeniąt, że ledwo mieściły się w żłobku. Nawet jego zastępca doczekał się własnych.
Udało im się uniknąć większych strat, nawet gdy hycle postanowili porozstawiać wszędzie swoje pułapki. Tylko Biała Tęcza opuściła ich dom. Nie znaleźli ciała, ale Jasna Gwiazda domyślał się, gdzie mogło być. Żałował, że nie porozmawiał z nią więcej, ale samica zdawała się tego nie potrzebować. Jego brat, Wilczy Wicher, nie pojawił się na ostatnim spotkaniu. Jasny nauczył się tym nie przejmować. Sam już parę razy opuścił spotkania. Co innego go martwiło.
— Ruchy Płomyk, ruchy!
— Poczekaj — warknął samiec, chociaż już od wielu księżyców brakowało w tym agresji. Jasny sam dotarł na wzgórze. Przebywanie tu poza zgromadzeniem nie było do końca dozwolone, ale uznał, że to najmniejsze z przewinień, jakie uczynił przeciw Gwiezdnym.
Klan przestał już się dziwić, widząc swojego lidera, leżącego pod łapą najstraszniejszego z wojowników, przykrytego jego ogonem. Lider mógł być głupi i zakochany, ale kogo to obchodziło, póki rządził sprawiedliwie i był szczęśliwy.
A był. Był aż nadto, bo widząc merdający ogon Płomiennego, zapominał o wszystkich swoich kłamstwach i myślał tylko o tym, że dokonał niemożliwego.
— Czemu mnie tu ciągnąłeś? — zapytał Płomienny, docierając w końcu na szczyt. Jego kości nie były już tak silne. Stawy strzelały. Jasny nie był głupi. Wiedział, że drugi samiec nie był już młody. Jego czas nadchodzi, a Jasny robił wszystko, by odsunąć ten moment.
— Zobacz!
Miasto nigdy nie zostało w pełni jego domem, ale nauczył się doceniać jego piękno. Zwłaszcza w takich chwilach, gdy ciepłe promienie wschodzącego słońca oświetlały jego budynki.
Usłyszał westchnienie za sobą i po chwili ciężki łeb oparł się o jego głowę. 
— No ładnie — odpowiedział, a Jasny zamachnął się ogonem. Wiedział, że to najlepszy komplement, jaki mógł dostać.
Siedzieli w ciszy, gdy słońce leniwie wznosiło się do góry. Powoli budziło się życie, dwunodzy zaczynali wstawać i wychodzić ze swoich jam. Potwory dyszały głośno, z budynków zaczynał wydobywać się warkot. Powinni niedługo wracać.
Płomienny skrzywił się, podnosząc zad z ziemi. Jasny spojrzał na to zaniepokojony.
— Hej Płomyk — zwolnił, by szli w tym samym tempie. — Ty wiesz, że ja ci zawsze pomogę, nie? Jeśli coś będzie nie tak, tylko powiedz.
— Jak mógłbyś mi pomóc?
Jasny pomyślał o niewinnym pysku, który patrzył na niego przed egzekucją. Myślał o kłamstwie, wypowiedzianym w pysk własnego syna.
Chyba milczał za długo, bo Płomienny zbliżył się i trącił go barkiem. Wymamrotał niezrozumiałe słowa, które zapewne miały służyć za odpowiednik przepraszam. Jasny uśmiechnął się.
— Chodź ukochany. Upoluje ci śniadanie.

<Płomienny Krzewie?>
[430 słów: Jasna Gwiazda otrzymuje 4 PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz