26 lipca 2022

Od Zakwitki CD Ćmiej Łapy

Zakwitce serduszko zabiło mocniej, gdy usłyszała, że ktoś jest rzeczywiście zainteresowany jej ofertą przyjaźni. Nie spodziewała się, że rzeczywiście ktoś przejmie się jej losami — w końcu była jedynie małym szczeniaczkiem. Dlatego uczucie radości na widok Ćmiej Łapy było niezwykle mocne, a ona sama już widziała oczyma wyobraźni ich wspólne przygody — trenowanie pod okiem mentorów, słodkie pogaduszki, wspólne dumanie nad kodeksem wojownika, współpracowanie przy obmyślaniu strategii polowania i test na wojownika — oczywiście to jej, Zakwitce, poszłoby lepiej; tak dobrze, że jej ojciec byłby pod wielkim wrażeniem i od razu mianowałby ją swoją zastępczynią.
W jej marzeniach zapomniała tylko o tym, co by się stało z Jasną Gwiazdą, zignorowała również fakt, że Ćmia Łapa jest od niej starsza i już teraz ma większe doświadczenie, nie pomyślała też, że żaden świeżo mianowany wojownik nie stałby się zastępcą — najważniejsze były jej plany.
Rozentuzjazmowana Zakwitka opowiedziała naprędce Ćmiej Łapie o jej pomyśle — oczywiście nie o tym, jakoby miałaby zostać zastępczynią klanu, tylko o tym, że zainspirowała się historią jej ojca, Cytrynowego Liścia, który w jej wieku poznał swoją najlepszą przyjaciółkę, Aroniową Gałąź.
— Właśnie dlatego szukam przyjaciela — oznajmiła z zapałem. — By być taka, jak mój ojciec.
Ćmia Łapa najwyraźniej nie wiedziała za bardzo, co ma o tym sądzić. Słuchała słów Zakwitki w ciszy, czekając, aż śnieżnobiała dojdzie do sedna sprawy.
— Okej, Ćmia Łapo. Więc widzisz mam super pomysł, jak możemy zostać najlepszymi przyjaciółkami — Zakwitka wypięla dumnie pierś, patrząc z nadzieją na starszą koleżankę. Po chwili przeniosła wzrok na leżący u jej stóp średniej wielkości, okrągły kamień. — Po prostu rzucisz we mnie tym kamieniem i będziesz mnie odwiedzać, jak będę siedzieć u medyka.
Chcąc być jeszcze bardziej dokładna, Zakwitka wskazała łapą na ów kamień. Przy okazji posłała Ćmiej Łapie promienny uśmieszek.
— Oszalałaś! — burknęła łaciata suczka, a jej niebieskie oczy zabłysły z zaskoczenia. — Przecież jak to Cię uderzy-
Śnieżnobiała była gotowa na taki obrót spraw. Przybrała mądrą minę, którą ćwiczyła w wolnych chwilach i znudzonym, spokojnym głosem, poczęła recytować wyklepaną na pamięć formułkę.
— Zdaję sobie sprawę z zagrożenia, które niesie ten pomysł. Mimo wszystko jestem gotowa się poświęcić w wierze, że ryzyko jest warte podejmowania — odparła, mierząc Ćmę wzrokiem ognistych ślepi. — Jestem gotowa zrobić wszystko, byśmy zostały przyjaciółkami połączonymi tak odważną przygodą.
Ćmia Łapa zamrugała oczami. Pomiędzy dwoma szczeniakami zapadła dłużąca się cisza. Zakwitka mierzyła pełnym nadziei wzrokiem starszą suczkę.
— Skoro tak bardzo na tym ci zależy, to dobra — wymamrotała głosem pozbawionym emocji.
Zakwitka lekko się zjeżyła. Fakt, ucieszyła się, że jej potencjalna przyjaciółka rzeczywiście nią będzie, w końcu zrobiłaby wszystko, żeby tak się stało. Zdenerwowało ją jednak to, że Ćma nie okazywała zbytniego zainteresowania ich zaczynającą się, kiełkującą przyjaźnią. Dlatego, jeszcze zanim dostanie kamieniem i najpewniej zemdleje, chciała w niej zaszczepić jakoś swoją piękną wizję. Bała się, że jeśli Ćma nie będzie wystarczajaco przejęta jej losem, rąbnie ją za mocno, albo niespecjalnie pośpieszy się z wezwaniem medyka. A na aż takie poświęcenie to średnio była gotowa.
— Ale, ale! — zawołała szybko, widząc, jak Ćmia Łapa podchodzi do kamienia. Nagle zaschło jej w gardle. — Wiesz, mam nadzieję, że zależy ci na moim losie. Miło by mi było, gdybyś pośpieszyła się z wezwaniem medyka, gdy będę ranna. Aha, i… — przerwała, ponieważ nagle zaczęła mieć wątpliwości co do słuszności jej działań. — Postaraj się… Nie celuj w głowę, dobra? Wolałabym nie mieć jakiegoś wstrząsu mózgu. Życz mi powodzenia!
Ćmia Łapa z głośnym sapnięciem dźwignęła kamień z ziemi. Śnieżnobiałej przemknęło przez myśl, że przekonanie łaciatej poszło zbyt łatwo, by ta była zdrowa psychicznie.
— No to… powodzenia…!
Zakwitka zdążyła jedynie wrzasnąć, zanim przed oczami pojawiły jej się czarne plamy, a w łapie poczuła okropne pulsowanie. W jednej chwili całe otoczenie zaszło mgłą, a pełne strachu oblicze Ćmy to ostatnie, co zapamiętała.
 
***
 
Pierwsze, co dotarło do Zakwitki, to słodki zapach ziół, który otaczał ją ze wszystkich stron. Gdy otworzyła klejące się oczy, ujrzała — jak przez mgłę — pochylone nad dwie pary pysków — biały, czarny, brązowy i ostatni, który łączył te wszystkie kolory.
Jej pierwszą myślą było — ,,Gwiezdni! Umarłam! Przecież to nie było tego warte! Dlaczego byłam taka głupia?’’
Gdy odezwał się najciemniejszy pies, do Zakwitki dotarło, że jest to Lisi Wrzask, a otaczające go psy są w rzeczywistości jej rodzicami oraz uczniem medyka.
— Obawiam się, że łapa nie zrośnie się prosto — mruknął Lisi Wrzask, zwracając się do Stokrotkowego Płatka i Cytrynowego Liścia. — Jest wręcz roztrzaskana, powinniście lepiej pilnować szczeniaka w jej wieku — powiedział, mrużąc oczy. — Aha, no i porozmawiałbym również z Ćmią Łapą, jeśli obchodzi was moje zdanie — ledwo zauważalnie przewrócił oczami.
Zakwitka syknęła cicho, nagle czując w lewej przedniej łapie okropny ból. Tym samym zwróciła na siebie ogólną uwagę. Gdy jej rodzice spojrzeli prosto na nią, zachciało jej się płakać. Oboje wyglądali na przerażonych — Stokrotka miała zapuchnięte oczy, a Cytrynek był tak blady, jakby trawiła go jakaś choroba.
Lisi Wrzask odchrząknął parę razy, po czym zawołał Pajęczą Łapę i, mamrocząc coś o ziołach, które trzeba zebrać, zostawił trójkę psów we własnym towarzystwie.
Cisza, która zapanowała, gdy kroki dwóch medyków ucichły, była nie do zniesienia. Zakwitka pustym wzrokiem wpatrywała się w swoją łapę, która nie wyglądała za dobrze. Mech, nasączony medykamentami, który opatulał jej kończynę ze wszystkich stron i okropnie cuchnął, powodował u niej odruch wymiotny. O ile od łokcia do nadgarstka łapa wyglądała jeszcze znośnie, o tyle jej palce były zupełnie zmiażdżone. Pazurki, niczym małe igiełki, przebijały się przez mech, powyginane na wszystkie strony. Suczka odwróciła wzrok, ale patrzenie na smutne pyski jej rodziców było jeszcze gorsze. Ostatecznie zdecydowała się na wbicie spojrzenia w podłogę.
— Zawiedliśmy się na tobie — głos Stokrotki zadrżał, a Zakwitka poczuła się, jakby jej matka właśnie wydarła jej serce. Miała wrażenie, że te słowa zabolały ją bardziej, niż złamana łapa. To było najgorsze, co mogła usłyszeć w tamtej chwili. Spowodowało, że zapragnęła cofnąć czas i zmienić bieg tej historii. Gdyby miała taką możliwość, byłaby gotowa zrobić wszystko, by naprawić swój błąd. Patrząc na perspektywę czasu i na to, jak to wszystko się skończyło, szczenię miało ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wracać. Palące ją wyrzuty sumienia były jak niekontrolowany pożar, który pochłaniał jej wnętrzności, zostawiając po sobie jedynie popiół.
— Uważaliśmy cię za rozsądną — kontynuowała szeptem Stokrotkowy Płatek, patrząc się prosto w oczy córki. Zakwitka za wszelką cenę chciała przerwać ten kontakt wzrokowy, ale nie potrafiła. Ból w oczach matki ją sparaliżował. — Nie wiem, co tam robiłaś z koleżanką, ale to musiała być okropnie głupia zabawa. Ćmia Łapa jak na razie nie chce nam powiedzieć, co tam się wydarzyło.
— Chciałam mieć przyjaciółkę — zaszlochała Zakwitka, nie mogąc kontrolować emocji. Jej zwykle żarzące się niczym ogień oczy były teraz wygasłe, a słone łzy doszczętnie zgasiły wszystkie płomyczki, które zwykle tańczyły w jej ślepiach. — A Ćmia Łapa… Ćmia Łapa wydawała się być idealna do tej roli… — Z każdym kolejnym słowem klucha w jej gardle rosła, a Stokrotkowa stawała się coraz bardziej zdystansowana, zezłoszczona, a przede wszystkim smutna. Natomiast Cytrynowy Liść był teraz blady jak płótno, a jego oczy, niedowierzające i przestraszone, wydawały się łączyć fakty i podejrzewać, co mogło się zdarzyć. — Strasznie was przepraszam. Nawet nie wiecie… Nie wiecie, jak mi jest głupio… — Głos jej się załamał. — Ja… Ja po prostu chciałam być jak… jak tatuś.
Zakwitka przeniosła swoje zapłakane oczy na swojego ojca. Smutek i szok, które dojrzała w jego pysku, były tak wielkie, że nigdy nie przypuszczałaby, że doprowadzi swojego ojca do takiego stanu.
— K-kwiatuszku, chyba nie chcesz powiedzieć… — mózg Cytrynowego Liścia najpewniej się przegrzał pod napływem tylu informacji i emocji. Jego aksamitne oczy były błyszczące i zaszklone, na co Zakwitka zapłakała jeszcze głośniej. — Zachowałyście się obie, ty i Ćmia Łapa, naprawdę głupio. Idiotycznie.
Stokrotkowy Płatek nie rozumiała, o czym oboje rozmawiają; w końcu nie była przy ich wcześniejszej rozmowie, gdy Cytrynowy Liść opowiadał córce swoją historię przyjaźni z Aronią.
Wojowniczka jednak nie zdążyła zadać pytania, o co im do jasnej cholery chodzi, gdyż w drzwiach pojawiła się mordka Ćmiej Łapy. Jej błękitne oczy utkwione były w Zakwitce.

<Ćmia Łapo?>
[1244 słów: Zakwitka otrzymuje 12 PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz